piątek, 21 grudnia 2012

Świątecznie i Nie Tylko

Nastrój świateczny jest. Warszawa mieni się kolorowymi światełkami. Odkryłam stację radiową, która nadaje same świąteczne piosenki i muzykę filmową, więc bardzo fajnie siedzi mi się w kuchni i wypoczywa późnym wieczorem przy codziennych domowych czynnościach. Lista zakupów zrobiona. Lista menu przygotowana. Co się da, to realizuję stopniowo.Jak prawie każda kobieta. Ogólnie jest to przechlapane. Rodzina zajęta własnymi sprawami oczekuje cudu ode mnie. Wszyscy mają własne plany i marzenia, a ja oczywiście mam być dla wszystkich. Bo czyż mogę sobie odpalić komputer i zapomnieć na kilka godzin o bożym świecie? No nie...bo jestem matką, bo jestem kobietą... bo jestem osobą odpowiedzialną... bo tak jest i tak ma być....
Dzisiaj rano o szóstej robiłam sałatkę dla mojej drugiej córci na wigilię szkolną. Z tymi wigiliami to jest tak - mają sens chyba tylko w szkole podstawowej. Synuś bez problemu założył białą koszulkę, przygładził włosy i wymaszerował w piętnastostopniowy mrozek z uczuciem zadowolenia na twarzy. A u córci w liceum - będzie sporo coli do picia, bo każdy wolał przynieść gotowy produkt niż robić i sporządzać coś w domu. W szkołach podstawowych nad wigilią klasową czuwają rodzice, a w gimnazajach i liceach to już same dzieci wyczyniają co im do głowy przyjdzie. Niby tworzą listę kto co ma przynieść. Ale dobrze jak wychowawca czuwa nad całością, to chociaż nie sama cola i chipsy są na spotkaniu wigilijnym. Mój siostrzeniec na przykład zapisał się na na sianko tzn. że przyniesie sianko na wigilię klasową, ale wychowawczyni przepisała go do grupy sałatkowców. Bratanek się obraził, a zadanie przejęła moja siostra - wymyśliła, kupiła produkty i zabrała się do pracy. O, tak to wszystko wygląda.
W sumie święta są nie w porę. A już szczególnie w tym roku. Nie wyrabiam na zakrętach - po godzinach przesiaduję w pracy, bo dwa audyty na raz (dobrze, że jeden z Francji, to chociaż miałam okazję trochę potrenować angielski), nowe projekty do wdrażania, okrojony zespół, i wszyscy czegoś chcą, bo koniec roku, a jeszcze trzeba to i tamto. Już od dwóch miesięcy albo i dłużej przychodzę do domu skonana i wcale nie zwolniona z życia rodzinnego. Kiedyś będę mogła odebrać sobie trochę tych nadgodzin. Może to i dobrze, że w domu też mam kupę zajęć. Nawet nie wiem kiedy zasypiam.
Na pocieszenie mam nowe zasłony - czerwone w złote liście - cudownie pasujące do mojej pięknej ściany pomalowanej na meksykańskie chili. Teraz mam taki apartament Napoleona przeniesiony z Luwru na Targówek. Ja się cieszę. Właściwie to kupiłam ten materiał dla własnej teściowej z myślą, że zrobię jej niespodziankę i uszyję nowe zasłony w prezencie gwiazkowym. Ale zakochałam się w tym materiale i uszyłam dla siebie. A matce Faceta Mojego Życia kupiłam sweterek w kolorze różowo - wrzosowym.
Nie mam jeszcze nic dla mojej studentki - to, że strasznie dużo mnie kosztuje w tym roku chyba nie jest wymówką. Jeszcze jutro mam czas. A niedzielę poświęcam na pichcenie.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Całkowity Brak Wiary w Świętego Mikołaja

Nasz mały kuzynek Ksaweruś jest wychowywany według pewnych trendów... między innymi z zasady nie zna smaku słodyczy. Ale Ksawusiem opiekuje się raz w tygodniu babcia. A z babciami to jest jak jest - lepiej im do końca nie ufać, bo i tak zrobią z wnuczusiem co zechcą. Tak też jest i z Ksawusiem. Babcia rządzi i wymiata. Od dawna ma z wnuczusiem swoje tajemnice. Ale łatwiej było te tajemnice zachować, kiedy Ksawuś nie umiał mówić. Teraz mówi i bardzo ładne kwiatki z tego wychodzą.
Na 6. grudnia, czyli na tzw. Mikołajki, Ksawuś dostąpił zaszczytu - rodzice schowali w jego bucikach po króweczce - w każdym buciku jedna taka zawinięta w żółciutki papierek.
- Ksawuniu, zobacz co Mikołaj przynióśł tobie i zostawił w buciku. - Ksawuś biegnie ochoczo, wkłada rączki do bucików zimowych, wyciąga te króweczki i krzyczy: "Babcia była!"

sobota, 1 grudnia 2012

Ciamajda w Blogowaniu

Kurczę, właśnie odkryłam jaka ze mnie ciamajda w blogowaniu - zamiast odpowiadać na komentarze, ja wstawiam własny ...nie widzę niektórych rzeczy, nie mogę zmienić niektórych ustawień.... no masakra w sobotni wieczór... A Facet Mojego Życia rozłożył się na kanapie i ogląda film jakiś porąbany. Pewnie krew leje się z ekranu na dywan, giną źli faceci od jednego strzału, a dobrzy biegną szybciej niż pociągi....No i nie pomoże mi...

Obiecujący Piątek

Już w połowie dnia stwierdziłam, że mam dość tego tygodnia, szczególnie w pracy, bo w domu to i tak sobie odpuszczam skupiając się jedynie na dzieciakach, bieżących zakupach i książkach. Ale praca to praca - wiadomo, źródło utrzymania, i trzeba pracować. Więc spędzałam w chaosie długie godziny nad analizą dokumentów, wklepywaniem danych, tabelami przestawnymi i innymi takimi .....podnosząc słuchawkę, bo właśnie ktoś dzwoni z urgent pytaniem. Łał! Dość! Zaplanowałam, że wyjdę z pracy zgodnie z ogólnie przyjętą zasadą, a więc o siedemnastej, i niech się pali i wali - beze mnie świat istnieć będzie, a firma tym bardziej. Zajrzałam po drodze do CH, bo synuś przez miesiąc wyrósł z dwóch kurtek i trzeba coś kupić, kupiłam też wino.
No i udało się wypocząć. Obejrzałam kolejny odcinek Rancza. Jestem teraz fanką tego serialu, odkryłam go w wakacje, kiedy malowałam moje mieszkanie. Nie lubię seriali - tematy wymyślane na siłę, wątki beznadziejne, dialogi nieżyciowe, a do tego wnętrza wymuskane. Klimaty nie dla mnie. Ale Ranczo jest zabawne, więc jeden serial to nie ujma. A już prawie w nocy obejrzałam sobie z rodzinką komedię angielską Zgon na pogrzebie (Death at a funeral) i to było to czego potrzebował mój stargany harówką umysł - uśmiałam się serdecznie i zasnęłam jak dziecko.
No i ważny element  - pogadałam sobie na skype z córcią - o sztuce, o filmie, o Kieślowskim, o tym, że studenci nie wiedzieli jakie egzystencjonalne pytanie zadaje Hamlet, że w ogóle są Anglicy, którzy nie czytali Hamleta, a studiują literaturę angielską...Interesujące...jeszcze nie wiem, w której szufladce to umieścić.
Jeszcze dwa tygodnie i będziemy mieli córcię w domu. Cieszę się, że ona jest zadowolona i martwię się skąd wziąć forsę na to....Chociaż nieraz słyszałam maksymę 'jest plan forsa się znajdzie' to jednak czarno to wszystko widzę ....
To było wczoraj, a dzisiaj ...zaczęłam od kawy i książki...i jak zwykle w sobotę - będzie nadrabianie tygodnia w domu.

sobota, 24 listopada 2012

Szarlotka Danuty W.

Całkiem smaczna. Taka zwyczajna, pieczona przez Matki - Polki w czasach komunistycznych i w czasach obecnych. Kto jak nie Krystyna Janda mógłby przybliżyć historię Danuty i to na deskach teatru?
Krystyna Janda stoi na scenie, obiera jabłka, ugniata ciasto, wkłada do pieca i piecze szarlotkę. W tle przewijają się obrazy - polska wieś, narodziny dziecka, strajk w Stoczni Gdańskiej, puste sklepy, ulice pełne ludzi oczekujących z nadzieją na coś, Wałęsa przemawiający do słuchających go robotników. Prawdziwą Danutę widzimy i słyszymy przemawiającą w Sztokholnie podczas odbierania Pokojowej Nagrody Nobla przyznanej Wałęsie. Dalej widzimy twarze wielkich tego świata odwiedzających rodzinę Wałęsy - Bush, Thatcher, Reagan... i oczywiście Jan Paweł II.
Na widowni tłum ludzi, wejściówki wszystkie sprzedane, a i tak grupa zawiedzionych będzie musiała spróbować innym razem. Monolog Jandy czasem przerywa śmiech widowni, czasem słychać wyciąganie chusteczki. Jak to w teatrze....No i na koniec jabłecznik podawany na malutkich papierowych talerzykach... na dowidzenia.

środa, 21 listopada 2012

Potyczki Sąsiedzkie

Facet Mojego Życia prawie nie pije - mam na myśli wszyskie napoje alkoholowe. Czasami uda mi się namówić go na lampkę wina czy piwo "na spółę". Jeśli chodzi o piwo to kupuję dla niego jakieś słodkawe, a gorzkie dla mnie. Taki jest. Ale w sobotę przyszło nam się zmierzyć z sąsiadami, których znamy od piętnastu lat, po sąsiedzku wspieramy się, mamy dzieci w podobnym wieku, więc wspólnych tematów nie brakuje. Ale jakoś tak nigdy nie było nam po drodze coby zaprosić się na małe co-nie-co... Aż sąsiadka nie wytrzymała i podjęła męską decyzję. No i było fajnie - jedno winko, drugie winko... dla pań oczywiście, panowie żubruweczka, że ho ho, a szkoła to że nie nauczy języka obcego, w Amsterdamie to nawet sprzątaczki na dworcu kolejowym odpowiedzą cudzoziemcowi po angielsku, a ta cała edukacja rodzima to do niczego, a pan od przyrody to wariat jakiś, a jakie by tu gimnazjum dla tych naszych najmłodszych... a praca to pochłania tyle czasu i energii, że wieczorem to nawet na dzieci nie chce się pokrzyczeć, aby się solidniej do nauki przyłożyły, a właściwie to czy warto tak się męczyć, jak i tak pracy bez znajomości albo przez przypadek nie dostaniesz...albo jak nie masz talentu jakiegoś czy pasji... No tematów to nam nie brakowało. Miały być sąsiedzkie dwie godzinki, a przesiedzieliśmy tych godzinek chyba z siedem, aż do połowy nocy. A spało mi się potem ....
Trzeba będzie się odwdzięczyć za miły sąsiedzki wieczór....

niedziela, 4 listopada 2012

Randka w CH? Chyba Jednak Nie

- Ciekawe czy gdyby za naszych czasów były centra handlowe, czy chodzilibyśmy tam na randki? - zapytał Facet Mojego Życia, kiedy wyszliśmy na balkon na małą intymną chwilkę sam-na-sam, czyli na grzesznego papieroska.
- Pewnie tak... nie!...pewnie nie!... - krzyknęłam zdradzając wszem i wobec o naszej cichej bytności i tajemnej chwili.
Nie lubię centrów handlowych, supermarketów... za głośno, w każdym zakamarku inna muzyka, ludzie snujący się bez celu, całujące się młodziaki, zapach fastfoodów, i małe dzieciaki ciągane wbrew woli, dobrze jak nie płaczą.
Wiem, fajnie mi to mówić, bo mam dzieci odchowane i wpadam gdzieś na zakupy z jedną latoroślą lub w najgorszym wypadku z dwójką,  i w wiadomym celu - polowanie, poszukiwanie czegoś konkretnego, wcześniej zaplanowanego w domu, że fajnie byłoby mieć, albo - mamo, muszę to mieć, albo - mamo, kupisz mi.
Więc nie! Na randki chodziłabym tak jak przed dwudziestu laty - do kina, do teatru, na lampkę wina i złaziłabym całą Warszawę wzdłuż i w szerz jak za dawnych lat gadając o wszystkim i o niczym.

niedziela, 28 października 2012

Długa Noc i Madam Ciąg Dalszy

Całą sobotę padało i pełno śniegu wszędzie,  a ja nie jestem przygotowana na zimę. Najgorzej wygląda sprawa butów (jak zwykle w mojej rodzinie). Że zimno i byle jak, to nawet mnie zbytnio nie obeszło, ponieważ zaplanowałam weekend domowy - z książeczką, filmem i białym francuskim winem. Wieczorem Facet Mojego Życia po jednej grzecznościowej lampce wina zagłębił się w lekurze nie interesując się wcale tym co robię, więc sączyłam sobie to winko i czytałam, i było mi bardzo dobrze, tym bardziej,  że w perspektywie miałam noc o godzinkę dłuższą z racji zmiany czasu z letniego na zimowy. Więc super. Ale niepokój gdzieś tam w środku się tlił - mam uczulenie na te długie noce - za czasów pielęgniarskich prawie co roku wypadał mi nocny dyżur, więc siedziałam w pracy o godzinę dłużęj, a potem, kiedy na świat przychodziły moje pociechy, ciągle któreś chorowało i ta noc wydawała mi się wyjątkowo długa, marzyłam żeby wreszczie się skończyła.
W tym roku wygłądało, że wreszczie przełamie się to fatum długiej złej nocy. Ale nic z tego - wieczorem wszyscy szczęśliwi i zdrowi poszli spać, a w środku nocy, kiedy nie mogłam pojąć czy to druga, czy to trzecia i który zegar jest przestawiony, który przestawił się sam, a który działa po staremu, synuś zaczął szaleństwo brzuszno - żoładkowe, musiałam się nim zająć. Ehhh...

W czwartek, chociaż jeszcze nie doczytałam książki, wybrałam się z przyjaciółką do Teatru na Woli i obejrzałam Madam. Przerzucić czterysta stron treści na póltoragodzinny spektakl i przekazać to co najważniejsze to jednak wyczyn, to sztuka. No i mnie się podobało - w tle muzyczka Je t'aime i trochę beat-beatowych kawałków lat sześćdziesiątych. Klimatycznie. Ale co książka to książka.

sobota, 20 października 2012

W Dzień Dużo Słońca a na Wieczór Madam

Pomyślałam sobie, że skoro tak ciepło i słonecznie ma być przez cały weekend, to muszę pojeździć sobie rowerem. Obskoczyłam sprzątanie, obiad i sobotnie zakupy i wyciągnęłam dawno nie używany rowerek.
Facet Mojego Życia już wczoraj siąpił nosem niemożebnie, nawet wyniósł się w nocy z mojego łóżka, abym mogła spokojnie się wyspać, bo on jak chory to strasznie się kręci.
Więc ja wyspana, wypoczęta nawet się ucieszyłam na długi samotny spacer. Mogłam sobie jeżdzić gdzie chciałam i jak chciałam. Przemierzyłam więc zakamarki Starej Pragi i Saskiej Kępy. Popatrzyłam na uliczki zasypane kolorowymi liśćmi, powdychałam zapachy Wielkiego Miasta - całkiem przyjemne - świeżo zaparzonej kawy, kiedy przejeżdżałam obok kafejek, zapach czekolady koło fabryki Wedla, zapach suchych liści w Parku Skaryszewskim, świeżej pizzy czy kebaba.
Przy stoliku jednej kawiarenki na Pradze siedziała samotna kobieta i spożywała późny lunch czy wczesny obiad. Na stoliku stała lampka wina. Nie wiem czy kobieta była szczęśliwa, czy na kogoś czekała... pusta uliczka, jeden stolik przykryty białym obrusikiem i lampka czerwonego wina... Pojechałam dalej.

Teraz siedzę sobie w mojej małej kuchni, słucham radia, w piekarniku piecze się szarlotka, a ja czytam co u Was słychać.
Będę też dalej rozkoszować się treścią i formą (co za język!) Madam Antoniego Libery - Polska lat sześćdziesiątych widziana oczami osiemnastoletniego maturzysty, gdzie tło stanowi jego miłość do tajemniczej nauczycielki francuskiego. Książka przypadkowo wpadła w moje ręce dopiero teraz, a okazuje się, że od lipca grany jest spektakl na podstawie tej książki według adaptacji Marii Wojtyszko  w Teatrze na Woli. Muszę to zobaczyć.

niedziela, 7 października 2012

Trochę o Książkach

Wpadła mi w ręce ostatnio bardzo fajna książka, przeczytałam ją jednym tchem nie przejmując się, że prasowanie czeka, że coś by w domu ogarnąć własną ręką i mocą. A co tam. Chodzi o książkę A'ngeles Mastretty Wydrzyj mi serce (Arra'ncame la vida). Rzecz dzieje się w Meksyku podczas rewolucji. Bohaterką jest młoda dziewczyna, która wolą o dwadzieścia lat starszego generała została jego żoną i potrafiła zaistnieć w świecie brutalnych mężczyzn,  zaangażowanych w politykę i zdobywanie pozycji i bogactwa.
W 2008 roku powstał meksykański film pod tym samym tytułem, udało mi się obejrzeć kilka fragmentów na youtube.
Polecam, tym bardziej, że książka zaliczana jest do nurtu feministycznego.
Lubię tak przypadkowo trafić na jakąś perełkę. Jest tam ślepa miłość do dojrzałego i pewnego siebie mężczyzny, będącego u władzy, jest tam także szalona miłość zniszczona przez zaborczego generała. A Catalina z naiwnej i łatwowiernej piętnastolatki wyrasta na dojrzałą kobietę znającą siebie i znającą realia, w jakich przyszło jej żyć.




poniedziałek, 24 września 2012

Siedem Rzeczy o Mnie

A więc i ja mam przyjemność dzięki sunshine zostać członkiem zabawy Versatile Blogger Award. Dziękuję bardzo Sunshine za wyróżnienie i wielkie sorry, że tak zwlekałam, zamiast usiąść i napisać.



A więc siedem rzeczy, których o mnie nie wiecie. 

1. Kiedy po maturze nie dostałam się na studia, aby zostać prawnikiem, skończyłam studium medyczne i zostałam pielęgniarką. W zawodzie pielęgniarki przepracowałam dwanaście lat. Ale jedno życie i jeden zawód to nie dla mnie, więc się przebranżowiłam i zostałam księgową, w międzyczasie wykształciłam się, wyuczyłam, wyedukowałam i urodziłam trzecie dziecko. Jakoś dałam radę. A teraz marzy mi się kolejna zmiana - może coś z tego będzie. O moim byłym zawodzie dużo by opowiadać. Uwielbiałam tę pracę. Kiedy trafiłam do biura, czułam się winna, że robię coś co się ma nijak do życia - jakieś porąbane przekładanie papierków. Ale ok! Przywykłam. Obecnie lubię powiedzonko "Spoko, to nie reanimacja, zawsze można zrobić korektę!"
2. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki - chociaż kilka zdań przed snem czy do porannej kawy
3. Od zawsze kupuję sobie sama prezenty urodzinowe.
4. Żałuję, że jestem szczera i nie umiem kłamać, byłoby mi łatwiej żyć.
5. Od czasu do czasu piszę pamiętnik długopisem w zeszycie w kratkę.
6. Zdarzają mi się wybuchy niepohamowanej złości, spowodowane nagromadzonym żalem i bezradnością. Robię komuś karczemną awanturę, a potem straszny kac moralny trawi mnie przez tydzień, albo i dłużej. Nie znoszę tego.
7. Umiem grać na mandolinie.

Teraz powinnam zaprosić do zabawy kolejne osoby, ale chyba już wszyscy się bawią. I co ja biedny mały żuczek mam zrobić? Oj nie wiem ... przesłać  gorące pozdrowienia wszystkim , którzy tutaj zajrzą :).

sobota, 15 września 2012

Tak To Już Się Dzieje

Nostalgia, pustka i ciekawość. Dziecko rano odprowadzone ze złami w oczach i życzeniami szczęścia i powodzenia od wielu życzliwych. Miłą niespodziankę sprawiły jej koleżanki, z którymi przyjaźni się od pierwszej klasy gimnazjum - przyszły ją pożegnać. Dały córci woreczek lawendy "Aby ci mole ciuchów nie zjadły w Londynie", pomalowały jej paznokcie lakierem o odcieniu bardzo blado-różowym, a potem odtańczyły taniec pożegnalny i machały, machały, machały... Fajnie mieć przyjaciół.
Ja też muszę wesprzeć się dzisiaj przyjaciółmi - wieczorem będziemy oglądać zdjęcia z wyprawy do Grecji mojej psiapsiuły. Przygotowałam na wieczór ciasto ze śliwkami, pieczarki zapiekane w żółtym serze i smalec z jabłkiem. Aby tylko nie myśleć. To kolejny etap życia dla nas wszystkich. Pamiętam jak po ślubie mojej starszej siostry mama rozłożyła się emocjonalnie i bardzo długo nie mogła się pozbierać.Tak to już się dzieje, kiedy dzieci wyruszają w świat.
Młodsza po raz pierwszy od... nie pamiętam...zabrała małego na hamburgery. Też aby nie myśleć, albo może aby sobie porozmawiać o naszej studentce....Pewnie mi nie powiedzą.

sobota, 1 września 2012

Nowy Rok Szkolny w Zupełnie Innych Barwach

Wrzesień. Wakacje minęły bardzo szybko. Dla mnie były inne niż zwykle - nigdzie nie wyjechałam. Podczas urlopu przemalowałam mieszkanie. Jak nigdy zrobiłam generalne porządki. Wymęczona fizycznie wróciłam do pracy umysłowej, a tam kolejna orka - trzy tygodnie prawie wyjęte z życia.
Dzisiaj ostatni weekend wakacyjny. Dla mnie kolejna zmiana, mocna zmiana - moje najstarsze dziecko wyjeżdża za dwa tygodnie na studia do Londynu. Walizka kupiona specjalnie na tę okazję straszy w przedpokoju, pusta jeszcze, z metką sklepową, i nie pozwala zapomnieć, że nigdy już nie będzie jak dawniej. A co będzie? Nie mam zielonego pojęcia. Jak zwykle czas pokaże.

piątek, 24 sierpnia 2012

Tara Road - W Drodze Do Tary

Czytam Tara Road Maeve Binchy. Jestem dokładnie w połowie ponad sześćset - stronicowej książki. I jestem dokładnie w Dublinie przy Tara Road. Niedługo spędzę dwa miesiące w Ameryce. Nie mam pojęcie co mnie tam czeka. Trochę kłamię - przeszukałam filmiki na youtubie, znalazłam nawet cały film we fragmentach, ale dałam sobie spokój, ponieważ był dubbingowany po włosku. Zresztą pierwsza książka...
Nie znałam Maeve Binchy. Usłyszałam o niej od Kasi, która z babskiej perspektywy donosiła światu blognetowemu o śmierci ulubionej pisarki. Zachęcona emocjonalnym opisem wysłałam we wtorek Faceta Mojego Życia do biblioteki po jakąś książkę tej autorki. Okładka przypominająca klasyczny pocałunek rodem z Przeminęło z wiatrem trochę zaniepokoiła Faceta Mojego Życia (co ja biorą? co sobie o mnie pomyślą? romansidło jakieś!), ale książkę do domu dostarczył. A ja zabrałam się do czytania i wsiąkłam...
Mocno zarobiona w pracy - urlopowanie i chorowanie zespołu, budżetowanie i bieżączka - pomimo wydłużonych godzin i tak jestem niewyrobiona. Wracam do domu z zakupami  i coś tam ugotuję (na szczęście chata wolna, nie wszyscy domownicy obecni, ale pozostałych trzeba wzmacniać), coś tam pokręcę się po mieszkaniu i do czytania.
Zaskakujący talent pisarski do charakteryzowania postaci.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Grzybobranie Numer Jeden Tego Roku

Zapalonym grzybiarzem nie jestem, ale kiedy tylko nadarzy się okazja, nie omieszkam z niej skorzystać. Takowa też sytuacja miała miejsce w sobotę.
Ponieważ spotkanie towarzyskie rozpoczęliśmy od kawy z dodatkiem koniaczku, wstąpiłam na ścieżki leśne lekko rozanielona, rozgadana i odrobinę nierzeczywista. Zapomniałam też zabrać ze sobą aparat fotograficzny.
Uwielbiam ciszę leśną. Lubię stąpać po ściółce leśnej, wdychać zapachy leśne - przesuszonego igliwia lub podgniłych liści. Las wpływa na mnie kojąco. I wcale nie chodzi o jego bogactwa - grzyby są dodatkiem do spaceru. Jeśli coś uda mi się znaleźć to fajnie, zjem ze smakiem.
Tym razem odbyło się wielkie kurkobranie. Trochę i mnie udało się nazbierać. Prawdę mówiąc jest to wspólny zbiór - mój, Faceta Mojego Życia i synusia.


Po przebraniu i unyciu wyglądają całkiem apetycznie - podsmażę je na masełku i podam z sałatką warzywną (pomidorki, cebulka, sałata, oliwa... nie wiem co tam jeszcze...).

czwartek, 2 sierpnia 2012

Biele Brązy Beże i Meksykańska Chili

Odświeżam mieszkanie. Jestem zapracowana. Zmieniam kolory, wyrzucam niepotrzebne rzeczy, słucham muzyki. W przerwach - kiedy jedna warstwa farby schnie - przygotowuję coś smacznego do jedzenia. Dzieciaki w tym tygodniu teoretycznie siedzą w domu. Teoretycznie tylko, bo i tak są bardzo zajęte własnymi sprawami, szczególnie dziewczyny, prawie ich nie widuję. Synuś trochę mi pomaga w moich rewolucjach z wałkiem i pędzlem.
No i dobrze. Mogę sobie bezkrytycznie wprowadzać artystyczne elementy według własnego widzimisię oczekując jedynie zachwytu i podziwu.

niedziela, 15 lipca 2012

Sobotnie Randez-Vou avec France

Od rana nastawiłam się na dzień francuski. Porządkując drobne rzeczy w szufladach gapiłam się na paradę na Les Champs Elysees a` Paris w TV5 Monde. A po południu umówiłam sie z Kumpelkami na ul. Francuskiej, gdzie miał być festyn francuski z okazji święta niepodległości. Ogólnie rzecz biorąc festynów nie lubię, chociaż bardzo lubię obserwować ludzi. Festyn jak festyn - trochę za mało i za skąpo jak dla mnie. Ale spotkanie z przyjaciółkami zawsze buduje. No i  od czego są kawiarenki - przytulne, klimatyczne, można siedzieć i gawędzić w nieskończoność. Pogoda dopisała i zachęcała do długich spacerów.
Przy okazji dowiedziałam się od moich kochanych koleżanek, że skoro bez problemów mogę czytać kartę menu to pewnie mam wadę wzroku, albo miałam w dzieciństwie (hę?!). Kochane koleżanki....

niedziela, 8 lipca 2012

Trochę Luzu i Wytchnienia

Wysłaliśmy synusia na kolonie w góry i mamy chwilę wytchnienia. Zadzwonił wieczorem,  że dojechali..., że mają fajny pokój z balkonem i kwiatkami (hę?)... i że słaby zasięg... a w ogóle to już musi kończyć, bo mają spotkanie. Na koniec rzucił pytanie "a co u was?" i nie czekając na odpowiedź rozłączył się. Jestem o niego spokojna, będzie się fajnie bawił. A ja będę miała czas na babskie wieczory i takie tam inne własne egoistyczne ...
Przez weekend nadrabiam oglądanie filmów - jest tak gorąco, że nic innego nie chce mi się robić. Siedzę więc sobie i oglądam zgromadzone i zaległe. Co jakiś czas córcie przemkną mi przed ekranem (mamuś co teraz ogladasz?), czasem usiądzie któraś na chwilę i pogapi się ze mną, coś skomentuje, a potem zajmuje się własnymi sprawami jęcząc na niemożebne gorąco.
Z filmami to jest tak - dobrze mieć trochę wolnego czasu i obejrzeć od początku do końca. Książkę można czytać w autobusie, na przystanku, przed spaniem, przed śniadaniem, czekając na wolną łazienkę, gotując obiad....

niedziela, 24 czerwca 2012

Mocno Intensywny Weekend

Mój najfajniejszy weekend w roku właśnie mija. Najfajniejszy, ponieważ noce są najkrótsze, a dni najdłuższe. Teraz dni zaczną się skracać. Ktoś kiedyś mi powiedział, że zaczyna zbliżać się zima.
Jedenaście lat temu w sobotę było tak samo ciepło i fajnie. Wieczorem była impreza wiankowa nad Wisłą, sztuczne ognie podkreślały radość i zabawę świętojańską, a ja wypoczywałam na szpitalnym łóżku z synusiem zawiniętym w białe sprane szpitalne pieluszki.
Wczoraj mój synuś świętował swoje urodziny na kręgielni z kolegami i koleżankami, a mnie i Facetowi Mojego Życia pozostało robić zdjęcia, w milczeniu obserwować rozbawione towarzystwo, a potem za wszystko zapłacić.Też fajnie...
Dzisiaj zakończyliśmy dwoma przedstawieniami sezon teatralny. Synuś grał Kota co palił fajkę, a dzieciaki go oduczyły tego brzydkiego nałogu. Na scenie prezentował się fajnie. A ja się nieźle napracowałam w garderobie i za kulisami.
W środę czeka nas ognisko z kiełbaskami , a potem już koniec kolejnego roku szkolnego.
Ostatnio bardzo często wpadam w nastrój refleksyjny.

niedziela, 17 czerwca 2012

No i Po EURO

Szkoda, wielka szkoda. Teraz wszyscy będą psy wieszać na kogo popadnie. W tym jesteśmy mocni. A ja widzę, że mamy zdolnych i utalentowanych chłopaków. A to też już coś... jest szansa....
Wciągnęłam się. Oglądałam i kibicowałam...
Trochę nastrój się zmieni, nie będzie już takiego fajnego klimatu. Ale sport to sport. Jeden z komentatorów fajnie powiedział, że piłka nożna jest nieprzewidywalna, wszystko może się zdarzyć. Przecież Czechom mogliśmy wbić cztery bramki - ale a to słupek, a to noga przeciwnika, a to troszkę za krzywo...
Ja uważam, że chłopaki się starali i żal mi było leżącego po meczu na trawie Tytonia z zasłoniętą wielkimi rękawicami bramkarskimi twarzą. Popłakalam się.

niedziela, 10 czerwca 2012

Oaza Spokoju w Centrum Wielkiego Miasta

Wzdłuż Alei Ujazdowskich, tuż za Parkiem Ujazdowskim (niektórzy mówią, że na tyłach Sejmu), jest mała cicha uliczka z domkami fińskimi po obu stronach. - Osiedle Jazdów. Domki te postawiono w 1945 roku. Miały być tymczasowym mieszkaniem, a przetrwały aż do dziś. Taka oaza ciszy i spokoju w Śródmieściu, wzdłuż Królewskiego Szlaku.







Kiedy tak snułam się z aparatem fotograficznym po uliczce, jeden z mieszkańców zaprosił mnie do siebie, abym mogła zobaczyć co kryje się za tak wysokim ogrodzeniem z żywopłotu.
Poznałam żonę tego pana, która mieszka w tym domku od samego początku, to znaczy od lipca 1945 roku.
Z przyjemnością wysłuchałam wielu historyjek związanych z mieszkaniem w tak egzotycznym miejscu. Dowiedziałam się też  o wielu trudnościach jakie mieszkańcy muszą pokonać w różnych porach roku i o wielu problemach administracyjnych...
.
Spełniło się moje marzenie, które skrystalizowało się ponad dwadzieścia lat temu - wtedy po raz pierwszy zachwyciłam się uliczką. Oby jeszcze długo istniała....



czwartek, 7 czerwca 2012

Przeddzień EURO 2012

Nie jestem zapalonym kibicem...ale nastrój się udziela... Zakłady w firmach poczynione, bilety wykupione (niektórzy nawet jutro urlopują), samochody ozdobione flagami...



Zrobiliśmy sobie z Facetem Mojego Życia wycieczkę rowerową. Pierwszą w tym roku. Pogoda sprzyjała, a i nastrój trochę okiełznaliśmy...Tłumy ludzi na ulicach...







Kto mógł i miał ochotę podziwiał Stadion Narodowy i okolicę...


Palma na Rondzie De Gaula ma towarzysza - ogromną piłkę,


Nie wiem czy to zasługa Mistrzostw, czy tak też w tym roku miało być...Zbudowano nową trasę spacerowo - rowerową tuż nad prawobrzeżną, nieuregulowaną Wisłą.
Z wielkomiejskiej ulicy Waszyngtona, prosto z Mostu Poniatowskiego, gdzie tramwaje, autobusy, samochody, rowerzyści i piesi czynią miejski zgiełk, wjechaliśmy na piaszczystą ścieżkę prowadzącą wśród starych nadwiślańskich drzew i chaszczy, poniżej tego całego zgiełku. I cisza... miasto z zupełnie innej perspektywy. Tylko komarów i robactwa sporo.
Zachwyciłam się...

niedziela, 3 czerwca 2012

Nie Musisz Ujawniać Każdej Myśli Jaka Ci Przyjdzie Do Głowy.

Zdanie godne zapisania.
No nie muszę. Wiem to od wieków.
Dzisiaj po raz kolejny usłyszałam to zdanie oglądając chilałtowo jakiś serial dla mnie nie do końca istotny. Ot po prostu chwilka wolna dla mnie tylko, wszyscy zajęci sobą - Facet Mojego Życia z synusiem w kinie z okazji dnia dziecka, młodsza córcia nie wróciła jeszcze z wczorajszego balu kończącego edukację gimnazjalną, a starsza córcia leniwie rozłożona na kanapie rozkoszowała się stanem "chwilowo nic nie muszę".
A ja usłyszałam to zdanie i wpadłam w stan refleksyjny.

niedziela, 27 maja 2012

poniedziałek, 21 maja 2012

Uprałam Smoka w Wannie

I jestem zadowolona. Smok suszy się na balkonie, rozłożył się na całej suszarce. Martwię się, aby się nie pozabarwiał i poodbarwiał tam gdzie nie trzeba. Musi być ładny, premiera tuż ... tuż...
Śmieszne to wszystko....

sobota, 19 maja 2012

Miałam Szansę Wygrać

- Mamo, szkoda, że nie byłaś ze mną na zawodach - mój synuś zdyszany wpada na trzecie piętro taszcząc pod pachą piłkę do siatkówki, nagrodę za czwarte miejsce w biegach przełajowych - ogłosili konkurs dla matek, nikt się nie zgłosił, wygrałabyś puchar, nawet idąc i paląc papierosa, byłabyś pierwsza.

Kochany synuś, wierzy we mnie i wciąż chce być ze mną.

czwartek, 10 maja 2012

I Jeszcze Hodowlę Dżdżownic

Wreszcie miałam nadzieję na popołudnie dla mnie. Ale już w drodze do domu z marzeń wyrwał mnie telefon synusia
- Mamo, mam strasznie dużo pracy domowej, muszę napisać list do Morskiego Diabła, zrobić kotylion, opisać poziomy roślin w lasach i jeszcze muszę założyć hodowlę dżdżownic, musimy obserwować te dżdżownice, opisać i przynieść do szkoły, a potem wypuścić je na wolność, cześć. - i się rozłączył.
OK, pomyślałam, nie wiem o jakiego Morskiego Diabła chodzi, ale się dowiem, spoko, tylko co z tymi dżdżownicami? Jak na złość pogoda w Wielkim Mieście od kilku dni piękna, słoneczna. Dżdżownicy jak na lekarstwo. Ogródki podokienne puste, nikt nie grzebie w ziemi. Już miałam dzwonić do Kumpelki, aby się zlitowała i gdzieś tam w swoim ogródku wykopała dla mnie ze dwie dżdżownice i oczywiście przywiozła do pracy, ale było mi głupio. Co tam, poradzę sobie, hodowla musi być. Pognałam prawie na drugi koniec osiedla do sklepu wędkarskiego. Wchodzę, a facet za ladą wita mnie uśmiechem
- A co? Po dżdżownice pani przyszła? Jeszcze mam, proszę bardzo, sprzedałem już prawie cały zapas, niezły zarobek zgotowała mi ta pani od przyrody.
- A po dżdżownice, proszę pana. Pracę domową trzeba odrobić. Tylko niech mi pan to wrzuci do woreczka, bo będę robiła jeszcze inne zakupy, a nie chciałabym, aby mi się to gdzieś tam rozlazło.

Hodowla założona, jeszcze trzeba było ugrzebać trochę ziemi spod krzaków, aby te dżdżownice miały co jeść, no i pouczyć się trochę, na czym właściwie ta obserwacja ma polegać.
Synuś z Facetem Mojego Życia chyba z dziesięć minut klęczeli nad słoikiem i podziwiali dżdżownice. Ja raczej miałam problem, gdzie to postawić.


piątek, 4 maja 2012

Majówka w Górach

Dawno tak pięknej majówki nie było. Cieplutko, pełno słońca, a moje nogi nadal bladzieńkie. Trzeba mi będzie w spodenkach do pracy chodzić. I to długich, bo za rajstopkami latem nie przepadam. Albo zastosować inne znane powszechnie metody. A miałam nadzieję na naturalne opalanie.
Winko ze mną w góry na wycieczkę pojechało i ze mną wróciło. Oficjalnie - ponieważ przy dzieciach... i pod patronatem parafii... jakoś tak nie wypada. Ponadto tak bardzo byliśmy zajęci od rana do wieczora, że ledwo czasu na małą czarną kawkę wystarczało. A nie oficjalnie - bo nie wzięłyśmy urządzenia do wyciągania korka z zamkniętej butelki...a głupio było księdza dyrektora pytać, czy przypadkiem gdzieś tam czegoś takiego nie posiada. W końcu to tylko trzy dni, a w tym dwie noce. Mało... mało czasu.
W Wielkim Mieście przed snem komara można usłyszeć. A tam rechotanie żab.... Zasypiałam przy szeroko otwartym oknie, wdychając świerze powietrze i wsłuchując się w głosy godowe żab, a budziło  mnie słońce wschodzące nad górami. Pomimo zmęczenia całodziennym czuwaniem nad gromadką nie bardzo znanych mi dzieci i niemożnością obejrzenia we własnym tempie zwiedzanych perełek Gór Świętokrzyskich, bawiłam się świetnie.


Bizony amerykańskie z hodowli w Kurozwękach

Około 300-letni platan w ogrodzie pałacowym w Kurozwękach

Gołoborze na Łysej Górze

piątek, 27 kwietnia 2012

Wreszcie Ciepło

Jest wreszcie cieplutko i słonecznie w Wielkim Mieście. Wszyskie ogródki kawiarniane Starego Miasta zaludniły się turystami i tubylcami. Leniwie wracałam sobie z pracy ciesząc się tym nagłym zagęszczeniem. Uwielbiam obserwować ludzi. Lubię wtapiać się w tłum. Fajnie. Meteorolodzy obiecują sporo takich fajnych dni w najbliższym czasie. Cieszę się, ponieważ grupą teatralną jedziemy na wycieczkę w Góry Świętokrzyskie. Rodzice i dzieciaki. Super.

piątek, 20 kwietnia 2012

Makabreska

- Ciociu, (to ja) dzwonię, aby poinformowć, że dzisiaj rano za pięć szósta zmarła matka naszej kuzynki, jutro o dziewiątej pogrzeb w...
 - Ojej, (ciotka) szkoda, że nie wiedziałam wczoraj wieczorem, zaplanowałabym, a tak nie mogę... nie dam rady.
 - (Hmmm ?... ja) Ciociu, (bardzo poważnie...), ale wczoraj wieczorem to ona nie umarła...
 - No szkoda, szkoda. No i szkoda, że pogrzeb jutro. Gdyby był w poniedziałek, przyszłabym z przyjemnością.
Hmmm... ( to znowu ja)... i konsternacja...i śmiech... ale już po odłożeniu słuchawki.

piątek, 30 marca 2012

Przypadek

Przeczytałam w miesięczniku ładne zdanie: "Ale jak mówiła moja pani profesor, przypadek to chytry sposób Boga na to, żeby pozostać w ukryciu." No i teraz myślę o wszystkich przypadkach, które zdeterminowały moje życie, i które rzeczywiście traktuję jako przypadki. I mam o czym myśleć, bo sporo się tego nazbierało.

sobota, 3 marca 2012

Wieczór z Bitwą na Głosy

Miałam spędzić ten wieczór czytając sobie książeczkę i ucząc się francuskich czasowników, które dla mnie są trudniejsze niż rosyjskie, niemieckie i angielskie razem zwięte, ale moja dzieciarnia mnie uświadomiła, że dzisiaj jest w TV Bitwa na głosy. Więc zasiadłam z herbatką przed telewizorem i się wciągnęłam. To jedyny show telewizyjny, który oglądam. W poprzedniej edycji podziwiałam energię Urszuli Dudziak.
To fajne obserwować, co artyści potrawią zrobić z grupą wybranych talentów. Jak przekazują im własną energię. No i całości przyświeca cel charytatywny. Coś dobrego się dzieje. A że przy okazji jest szansa na sukces dla niektórych, to dodatkowy plus. Po dzisiejszym odcinku stawiam na Natalię i Paulinę Przybysz.

wtorek, 28 lutego 2012

Opowieść o Sucharku i Jak Najszybciej Zbić Królową

Czytamy i płaczemy z synusiem nad książką Astrid Lindgren "Bracia Lwie Serce". To już jest moje trzecie czytanie i trzecie płakanie. Pozostali członkowie rodziny patrzą, słuchają tej pięknej opowieści o miłości braterskiej, chorobie, śmierci, odwadze i co bardziej wrażliwi też się wzruszają. Czytamy i zapisujemy w dzienniczku lektur plan wydarzeń, zaznaczamy kolorowymi karteczkami opisy bohaterów, opisy Krainy Dzikich Róż i Krainy Wiśni. Zaznaczamy fragmenty, które mogą czegoś nauczyć, zaciekawić, zasmucić. Do piątku musimy być z lekturą gotowi i oczywiście będziemy.
A jak się tak naczytamy, wzruszymy i zapiszemy, to musimy odreagować i powrócić do naszej rzeczywistości. I wtedy rozgrywamy średnio trzy partyjki szachów. Ostra walka o każdą figurę sciąga wzrok całej rodziny. Wcale nie jest ważne, żeby zrobić szacha i mata, tylko zbić wszystkie figury. A najlepiej jest zastawić pułapkę na królową.

czwartek, 16 lutego 2012

Serce w Kapeluszu

Takie było motto przewodnie dzisiejszego balu karnawałowego w naszym amatorskim teatrze. I oczywiście każdy ozdobił się jakimś kapeluszem. Zabawa była  dla dzieciaków, ale i rodzice z radością udekorowali swoje głowy. Jak szaleć to szaleć. Ja też wyciągnęłam z szafy mój romantyczny kapelusz.
Kiedyś (ponad dziesięć lat temu) obejrzałam jakiś romantyczny film, nawet nie pamiętam dokładnie co to był za film, ale bohaterka przez chwilę miała na głowie duży, piękny kapelusz. Zapragnęłam mieć podobny. A że matka Faceta Mojego Życia jest modystką, więc uprosiłam, wytłumaczyłam i mam...
Z kapeluszem tym łączy się zabawna historia ....
Kiedy troszkę odchowaliśmy nasze córeczki, zapragnęliśmy wyrwać się gdzieś sami, bez dzieci. Na romantyczny wypad wybraliśmy Kraków. Zapowiadało się cudnie - tylko my we dwoje! A do tego oszczędnie, ponieważ Facet Mojego Życia miał przetestować samochód firmowy. Rozanielona ubrałam się w stylu retro-romantycznym, przyozdobiłam się romantycznym kapeluszem i jedziemy. Ale zanim wyjechaliśmy z Wielkiego Miasta było mi strasznie gorąco w tym kapeluszu, a na dodatek Facet Mojego Życia zerkał na mnie kątem oka marząc, abym go zdjęła, bo mu zasłaniałam widoczność. Więc zdjęłam ....
Ale wieczorem spacerowałam po Krakowie w moim retro-romantycznym stroju. A co! I było romantycznie!







niedziela, 12 lutego 2012

Bawimy Się

Sebastian Karpiel - Bułecka powędrował na ścianę w kuchni. Ostatecznie w kuchni spędzam dużo czasu - czytam sobie, przeglądam, piszę, zaglądam to tu to tam, no i oczywiście gotuję, zmywam, piekę ... Więc Sebastian przez jakiś czas tu będzie.
Zaplanowany dawno temu wieczór babski imieninowo - urodzinowy odbył się. Miało nie być prezentów, tylko babskie gadanie, przebieranie się (bo karnawał), smakowanie przygotowanych pyszności. Ale oczywiście moje Pomysłowe Koleżanki napisały  dla limeryk i podświetliły go portretem seksownego Karpiela. Całość oprawiły w złote ramki. No ślicznie! Cieszyłam się jak małolata. Ale jak tu taki prezent przynieść do domu i zawiesić gdzieś nad głową Faceta Mojego Życia? Hmmm....


ERRATA
Muszę sprostować - moje Koleżanki napisały dla mnie wiersz, nie limeryk. Limeryk ma pięć wersów o ustalonej liczbie sylab akcentowanych. A w moim wierszu urodzinowym jest aż pięć zwrotek.Byłam niedouczona, to po pierwsze, a po drugie wpadło mi do głowy to słowo i bardzo mi się spodobało, a nie sprawdziłam. I dzisiaj dostałam za to słuszną burę.

sobota, 4 lutego 2012

Tylko na Chwilę

Wzruszona patrzyłam na tradycyjnego Poloneza tańczonego sto dni przed maturą mojej córci. Może to tylko tradycja, może przyzwyczajenie, ale coś w tym jest. Taki pierwszy bal, który coś tam podkreśla - dorosłość (?), koniec dziecięcego luzu (?), powagę egzaminów maturalnych (?). Nie ważne. Miałam łzy w oczach, kiedy zaanonsowano "Poloneza czas zacząć" i zabrzmiały pierwsze nuty utworu Kilara. Moja córcia z burzą loczków na głowie w krótkiej sukieneczce w kolorze (jednak) ciemno-chabrowym dla mnie wyglądała cudnie!
Zrobiliśmy z Facetem Mojego Życia kilka zdjęć i wróciliśmy do domu, aby uczcić ten wieczór lampką czerwonego wina. A młodzi niech się bawią!

piątek, 3 lutego 2012

Szczoteczka Do Zębów vs. Szczoteczka Do Rzęs

Moja Kumpelka (ta inna) nigdy nie rozstaje się ze swoją (obecnie chyba żółtą) szczoteczką do zębów. Nosi ją w małej kosmetyczce-podręcznej-niezbędnej-i-strasznie-koniecznej, a rączka tej szczoteczki z tej kosmetyczki najnormalniej w świecie wystaje. Szczoteczka służy do rozczesywania rzęs i nic na świecie nie może jej zastąpić, bo nic tak świetnie nie wypełni tego zadania. A trzeba przyznać, że moja Kumpelka ma rzęsy przepiękne - długie, zawsze starannie umalowane, żadnej grudeczki, żadnej zlepeczki, no słowem jak prosto spod igły. I to dzięki tej szczoteczce właśnie. Razu pewnego jeden życzliwy kolega mojej Kumpelki ulitował się nad jej prawdopodobną niewygodą i uciął kawałek rączki od szczoteczki sterczącej poza suwaczkiem kosmetyczki, aby się w tej kosmetyczce zmieściła. Buuuu! I to już nie była ta sama szczoteczka.

czwartek, 2 lutego 2012

Mrozi Już Tydzień a Szczoteczka Do Zębów Może Być Bardzo Przydatna

Było tak ciepło i przyjemnie - temperatura na plusie, słoneczko zaczynało przygrzewać, dni wydłużały się o minutkę, czułam, że wiosna już blisko i zimy nie będzie. Aż tu bach! Temperatura spadła do dwudziestu stopni poniżej zera i trzeba było wyciągnąć z szafy czapeczkę z daszkiem. Nie lubię czapek, bo mam biedniutkie włoski i wyglądam nieciekawie po zdjęciu tejże. Ale wypada być rozsądną, więc w tym tygodniu noszę czapkę (no, głównie w torbie).
Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Czytałam, że w krajach skandynawskich nikt się zimnem zbytnio nie przejmuje. Skandynawowie w zimie jeżdżą rowerami i nawet mają opony zimowe, aby było bezpieczniej jeździć po śliskiej nawierzchni. Za to w Hiszpanii przy piętnastu stopniach na plusie zakładają kozaczki, bo jest zima. Właśnie wróciła z Madrytu moja koleżanka i była tym wszystkim ubawiona. A jej ośmioletnia córeczka na lotnisku odetchnęła pełną piersią tym mroźnym powietrzem i z rozmarzeniem stwierdziła "o, tego mi brakowało".
Za mocnym zmarźluchem nie jestem, ale jakoś w pracy mamy chłodno i wieczorem nie mogę się dogrzać. Wyszłam więc dzisiaj z pracy dość późno, ciemno już było w koło, otuliłam się czapeczką i kołnierzem i idę gotowa w duszy jęczeć, że zimno, że daleko, że trzeba się ruszać i w ogóle... A tu śmig mi koło nosa dziewczyna na rowerze z twarzą odważnie wystawioną na smaganie wiatru i mrozu. W pierwszej chwili pomyślałam "szalona", ale w następnej poczułam ciepło na sercu i do domu wróciłam w dobrym humorze.

A szczoteczka do zębów zasługuje na własny wpis.
Dla relaksu czytam już od zeszłego piątku Lodową księżniczkę Camilli Läckberg - fajnie mi się czyta, ale trochę za długo jak na taką książkę - głupio wiecznie tłumaczyć się brakiem czasu. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz usiadłam sobie na wiele godzin z jakąś książeczką nie myśląc o otaczającej mnie rzeczywistości i bez kołaczących się we mnie myśli, że jednak może powinnam zająć się.....właśnie czymś tam.

czwartek, 26 stycznia 2012

Wszystko o Kobietach

Wcale nie wszystko, ale sporo, sporo tego było w teatrze Kamienica. Trzy dziewczyny w kilkunastu, a może i więcej scenkach rodzajowo - sytuacyjnych ukazywały nas kobiety, jakie jesteśmy od przedszkola (a ja mam ładniejszą sukienkę i mój misio jak śpi to nie śpi! E, gupia jesteś...) po dom starców. Podziwiałam je, że potrafiły tak szybko zmieniać ciuszki sceniczne do nowej scenki. Wiem coś osobiście o teatrze za kulisami (tym moim amatorskim tylko co prawda), ile się trzeba nagimnastykować z kostiumami, kurtyną, muzyką i wszelkimi rekwizytami, aby zdążyć na czas. Więc dziewczyny były mistrzowskie i dostały niezłe brawa.
Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że my kobiety jesteśmy super - kreatywne, sprytne, przebiegłe, mściwe, podstępne, życzliwe, kumpelskie..... dużo by tu wymieniać. I oczywiście dużo można o nas powiedzieć. Jesteśmy barwne. Ha!

środa, 25 stycznia 2012

Urodziny - Moje Zresztą

Dzień się już skończył, ale wieczór jeszcze trwa. Muszę jednak szybko coś napisać. Mam tylko chwilę na notatkę urodzinową, kiedy reszta rodziny organizuje kolejkę pod prysznic.
Tak, dzisiaj jest dzień moich urodzin. Chciałam cichutko przetrwać ten dzień, ale się nie udało. Od rana otrzymuję życzenia. Baaaardzo miłe!!! Nawet w pracy przywitała mnie Kumpelka pioseneczką "sto lat, sto lat...." Łał!!! Zawsze w takich chwilach czuję się lekko zażenowana. Zdecydowanie wolę, kiedy to ktoś inny przyjmuje życzenia. Ale urodziny to urodziny i trzeba stawić czoła.
Dzieciaki moje upiekły torcik urodzinowy. A ja kupiłam co nieco, aby podkreślić ten dzień. Między innymi szampana (znaczy się włoskie wino musujące, no i co, było miło). Obejrzeliśmy też sobie film Woodego Allena "O północy w Paryżu", który kupiłam jako suplement do gazety chyba już walentynkowej. Moje córcie oglądały  film ten  w kinie, ale za nic nie chciały mi zdradzić zakończenia. Takie są - nigdy nic do końca nie powiedzą. A niech mama ma przyjemność w oglądaniu. No dobrze.
Urodziny obchodzę właściwie od soboty i prędko nie skończę, ponieważ planujemy w połowie lutego babską imprezę urodziowo - imieniną. Zapowiada się fajnie.

niedziela, 22 stycznia 2012

Studniówka

Za dwa tygodnie moja Pierworodna będzie się bawić na swojej studniówce. No, ja przeżywam bardzo, ona mniej. Po odwiedzeniu ponad trzydziestu sklepów, wreszcie udało się dzisiaj kupić sukienkę (szafirową chyba), która spełniałaby wszystkie oczekiwania. Miała być elegancka, szykowna, nie za skromna, krótka, najlepiej nie czarna, nie jakaś tam balowa, strojna, ale nie za bardzo itp... itd...No to szukaliśmy! Ja dodałam sobie cichutko jeszcze jeden przymiotnik dotyczący sukienki - nie za droga (!) - ale głośno nic nie mówiłam, żeby nie dolewać przysłowiowej oliwy do ognia podczas tej szalonej gonitwy po sklepach i centrach handlowych. Bo to jeszcze nie koniec oczywiście - jeszcze pantofelki, aby zatańczyć poloneza, no i jakieś inne na później, bo kto na szpilkach wytrzyma całą noc. Ha! Ja bym wytrzymała!
No, ale co tam. Sukienka jest i co najważniejsze - facet na studniówkę też jest. Taki własny, wyhaczony w autobusie komunikacji miejskiej. Chyba fajny, bo że przystojny to wiem dzięki facebookowi - podejrzałam sobie, kiedy opowieści córci mi nie wystarczały.
Pozostało jeszcze zamówić fryzjera, co by popracował nad gęstwiną włosów mojego dziecka i zaczerpnąć dużą dawkę dobrego humoru....
Bardzo dobrze pamiętam moją studniówkę. Faceta miałam "załatwianego", bo nie miałam własnego. Był przystojny i miły, umiał tańczyć, ale nie zaiskrzyło. Mimo to bawiłam się świetnie. Jako gospodarz klasy IVa rozpoczynałam studniówkę tańcząc poloneza w pierwszej parze z dyrektorem szkoły. No i ten czas przed studniówką był cudowny. We wszystko się angażowaliśmy. Ustalaliśmy menu, wybieraliśmy muzykę do tańca. Sami dekorowaliśmy sale - każda klasa dekorowała według własnego pomysłu swoją część, gdzie miała spożywać zaplanowane menu. Tańczyliśmy na sali gimnastycznej i tu dekorowaliśmy wszyscy razem. Po studniówce trzeba było całość posprzątać. To było wyjątkowe przeżycie. Cieszę się, że szkoła, do której chodzi moja córcia, kultywuje tradycje i bal studniówkowy odbywa się w szkole, a nie gdzieś w wynajętym lokakalu. I nie chodzi tu o pieniądze. Po prostu na bale w życiu zawsze trafi się okazja, a studniówkę ma się tylko raz.

piątek, 6 stycznia 2012

Trzech Króli czyli Święto Objawienia Pańskiego

Już drugi rok mamy święto kościelne i państwowe, czyli świętowania ciąg dalszy. Dla mnie bomba! W Wielkim Mieście zorganizowano pochód Trzech Tróli - orszak na czele z królami na wielbłądach przemaszerował z kolędami na ustach przed zgromadzonym tłumem po obu stronach Krakowskiego Przedmieścia. Tam nie byłam, obserwowałam w telewizji. Przy okazji obejrzałam obchodzenie tego święta w Hiszpanii. Kontrast bardzo mocno zauważalny. Tam radość i wesele, u nas powaga i skupienie. Jakoś nie umiemy się tak spontanicznie cieszyć. Zawsze coś nie wypada, nie przystoi, czy coś tam innego (jakaś stworzona martyrologia).
Ale jak już wspomniałam, mnie tam nie było. Ja bawiłam się o piętnastej na małym marszu trzech króli w sąsiedniej dzielnicy. Nasi królowie jechali konno, a my paradowaliśmy za królami z gwiazdą na czele przebrani za postacie jasełkowe. Był anioł, była śmierć, pasterze, no i grupka diabełków z rogami i czerwonymi widłami. Ja byłam oczywiście diabełkiem - moje rogi świeciły na czerwono, a że zabrakło czerwonych wideł, paradowałam z czerwoną trzepaczką do dywanów. Od czasu do czasu trzepałam tą trzepaczką pozostałe diabły po ogonach. Że niby tak miało być.
Marsz zakończyliśmy w kościele, gdzie odbyła się prapremiera naszych tegorocznych jasełek. Jutro będzie premiera. Tak właściwie to dzieciaki z naszego teatru (nie tylko dzieciaki, bo i trzech tatusiów) zagrały tylko scenę przy żłobku małego Jezusa, kiedy to królowie przybywają, aby obwieścić dobrą nowinę światu. Nie było miejsca na całe nasze Jasełka, występuje  sporo dzieciaków. Mój synuś jest świętym Józefem. W tym roku gra w marynarce i z siwą długą brodą. Mocno uwspółcześniona wersja. Wygląda to zabawnie. A Maryję ma taką śliczną i drobniutką.




No, folklor, ale zabawa przednia. Facet Mojego Życia nie szaleje tak jak ja, ale wozi mnie i kogo trzeba w lewo i w prawo. Czuwa pod telefonem. Zawsze gotowy do drogi. Aby tylko się nie przebierać. A ja lubię takie zabawy. Była telewizja lokalna i radio. Świat się bawi i ja też.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Brak Podsumowania

Wcale mi się nie chce nic pisać. Bo co tu wypisywać, jak za dużo optymizmu na ten rok we mnie nie ma. Planów sporo, jak zwykle, nadziei też. Ale nie mam pojęcia co z tego uda się zrealizować. Trochę czarnych myśli. Nie mam też ochoty robić listy postanowień - nie wykonałam ubiegłorocznych. Nawet nie nauczyłam się francuskiego do poziomu elementary (Możesz napisać, że nauczyłaś się do poziomu baaardzo elementary - podpowiedziała moja Kumpelka z pracy. No. Trochę pojęłam i tyle.). O forsie też nie chce mi się pisać...
Ale jak mawiała Scarlet O'Hara "Pomyślę o tym jutro. Jutro też jest dzień."