- Ciekawe czy gdyby za naszych czasów były centra handlowe, czy chodzilibyśmy tam na randki? - zapytał Facet Mojego Życia, kiedy wyszliśmy na balkon na małą intymną chwilkę sam-na-sam, czyli na grzesznego papieroska.
- Pewnie tak... nie!...pewnie nie!... - krzyknęłam zdradzając wszem i wobec o naszej cichej bytności i tajemnej chwili.
Nie lubię centrów handlowych, supermarketów... za głośno, w każdym zakamarku inna muzyka, ludzie snujący się bez celu, całujące się młodziaki, zapach fastfoodów, i małe dzieciaki ciągane wbrew woli, dobrze jak nie płaczą.
Wiem, fajnie mi to mówić, bo mam dzieci odchowane i wpadam gdzieś na zakupy z jedną latoroślą lub w najgorszym wypadku z dwójką, i w wiadomym celu - polowanie, poszukiwanie czegoś konkretnego, wcześniej zaplanowanego w domu, że fajnie byłoby mieć, albo - mamo, muszę to mieć, albo - mamo, kupisz mi.
Więc nie! Na randki chodziłabym tak jak przed dwudziestu laty - do kina, do teatru, na lampkę wina i złaziłabym całą Warszawę wzdłuż i w szerz jak za dawnych lat gadając o wszystkim i o niczym.
Do CH idę tylko wtedy, kiedy zmierzam do kina lub kiedy muszę kupić coś czego nie dostanę w LIDL i Biedronce. Nie lubię tłumów i ludzi obijających się o siebie, chodzących często bez celu - w ramach relaksu i spaceru. I cieszę się bardzo, że mój ulubiony Rossmann budują obok Lidl :)
OdpowiedzUsuńRandka? Jak najdalej od takowych miejsc. Myślę, że dzisiaj byłaby to jedna z malutkich knajpek w Kielcach :)
Sunshine, jak najbardziej malutka knajpka z cichą muzyczką w tle. Na randki z wiadomych przyczyn nie chodzę, ale a sentymentem wspominam u dawne chwile...
OdpowiedzUsuń