czwartek, 26 stycznia 2012

Wszystko o Kobietach

Wcale nie wszystko, ale sporo, sporo tego było w teatrze Kamienica. Trzy dziewczyny w kilkunastu, a może i więcej scenkach rodzajowo - sytuacyjnych ukazywały nas kobiety, jakie jesteśmy od przedszkola (a ja mam ładniejszą sukienkę i mój misio jak śpi to nie śpi! E, gupia jesteś...) po dom starców. Podziwiałam je, że potrafiły tak szybko zmieniać ciuszki sceniczne do nowej scenki. Wiem coś osobiście o teatrze za kulisami (tym moim amatorskim tylko co prawda), ile się trzeba nagimnastykować z kostiumami, kurtyną, muzyką i wszelkimi rekwizytami, aby zdążyć na czas. Więc dziewczyny były mistrzowskie i dostały niezłe brawa.
Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że my kobiety jesteśmy super - kreatywne, sprytne, przebiegłe, mściwe, podstępne, życzliwe, kumpelskie..... dużo by tu wymieniać. I oczywiście dużo można o nas powiedzieć. Jesteśmy barwne. Ha!

środa, 25 stycznia 2012

Urodziny - Moje Zresztą

Dzień się już skończył, ale wieczór jeszcze trwa. Muszę jednak szybko coś napisać. Mam tylko chwilę na notatkę urodzinową, kiedy reszta rodziny organizuje kolejkę pod prysznic.
Tak, dzisiaj jest dzień moich urodzin. Chciałam cichutko przetrwać ten dzień, ale się nie udało. Od rana otrzymuję życzenia. Baaaardzo miłe!!! Nawet w pracy przywitała mnie Kumpelka pioseneczką "sto lat, sto lat...." Łał!!! Zawsze w takich chwilach czuję się lekko zażenowana. Zdecydowanie wolę, kiedy to ktoś inny przyjmuje życzenia. Ale urodziny to urodziny i trzeba stawić czoła.
Dzieciaki moje upiekły torcik urodzinowy. A ja kupiłam co nieco, aby podkreślić ten dzień. Między innymi szampana (znaczy się włoskie wino musujące, no i co, było miło). Obejrzeliśmy też sobie film Woodego Allena "O północy w Paryżu", który kupiłam jako suplement do gazety chyba już walentynkowej. Moje córcie oglądały  film ten  w kinie, ale za nic nie chciały mi zdradzić zakończenia. Takie są - nigdy nic do końca nie powiedzą. A niech mama ma przyjemność w oglądaniu. No dobrze.
Urodziny obchodzę właściwie od soboty i prędko nie skończę, ponieważ planujemy w połowie lutego babską imprezę urodziowo - imieniną. Zapowiada się fajnie.

niedziela, 22 stycznia 2012

Studniówka

Za dwa tygodnie moja Pierworodna będzie się bawić na swojej studniówce. No, ja przeżywam bardzo, ona mniej. Po odwiedzeniu ponad trzydziestu sklepów, wreszcie udało się dzisiaj kupić sukienkę (szafirową chyba), która spełniałaby wszystkie oczekiwania. Miała być elegancka, szykowna, nie za skromna, krótka, najlepiej nie czarna, nie jakaś tam balowa, strojna, ale nie za bardzo itp... itd...No to szukaliśmy! Ja dodałam sobie cichutko jeszcze jeden przymiotnik dotyczący sukienki - nie za droga (!) - ale głośno nic nie mówiłam, żeby nie dolewać przysłowiowej oliwy do ognia podczas tej szalonej gonitwy po sklepach i centrach handlowych. Bo to jeszcze nie koniec oczywiście - jeszcze pantofelki, aby zatańczyć poloneza, no i jakieś inne na później, bo kto na szpilkach wytrzyma całą noc. Ha! Ja bym wytrzymała!
No, ale co tam. Sukienka jest i co najważniejsze - facet na studniówkę też jest. Taki własny, wyhaczony w autobusie komunikacji miejskiej. Chyba fajny, bo że przystojny to wiem dzięki facebookowi - podejrzałam sobie, kiedy opowieści córci mi nie wystarczały.
Pozostało jeszcze zamówić fryzjera, co by popracował nad gęstwiną włosów mojego dziecka i zaczerpnąć dużą dawkę dobrego humoru....
Bardzo dobrze pamiętam moją studniówkę. Faceta miałam "załatwianego", bo nie miałam własnego. Był przystojny i miły, umiał tańczyć, ale nie zaiskrzyło. Mimo to bawiłam się świetnie. Jako gospodarz klasy IVa rozpoczynałam studniówkę tańcząc poloneza w pierwszej parze z dyrektorem szkoły. No i ten czas przed studniówką był cudowny. We wszystko się angażowaliśmy. Ustalaliśmy menu, wybieraliśmy muzykę do tańca. Sami dekorowaliśmy sale - każda klasa dekorowała według własnego pomysłu swoją część, gdzie miała spożywać zaplanowane menu. Tańczyliśmy na sali gimnastycznej i tu dekorowaliśmy wszyscy razem. Po studniówce trzeba było całość posprzątać. To było wyjątkowe przeżycie. Cieszę się, że szkoła, do której chodzi moja córcia, kultywuje tradycje i bal studniówkowy odbywa się w szkole, a nie gdzieś w wynajętym lokakalu. I nie chodzi tu o pieniądze. Po prostu na bale w życiu zawsze trafi się okazja, a studniówkę ma się tylko raz.

piątek, 6 stycznia 2012

Trzech Króli czyli Święto Objawienia Pańskiego

Już drugi rok mamy święto kościelne i państwowe, czyli świętowania ciąg dalszy. Dla mnie bomba! W Wielkim Mieście zorganizowano pochód Trzech Tróli - orszak na czele z królami na wielbłądach przemaszerował z kolędami na ustach przed zgromadzonym tłumem po obu stronach Krakowskiego Przedmieścia. Tam nie byłam, obserwowałam w telewizji. Przy okazji obejrzałam obchodzenie tego święta w Hiszpanii. Kontrast bardzo mocno zauważalny. Tam radość i wesele, u nas powaga i skupienie. Jakoś nie umiemy się tak spontanicznie cieszyć. Zawsze coś nie wypada, nie przystoi, czy coś tam innego (jakaś stworzona martyrologia).
Ale jak już wspomniałam, mnie tam nie było. Ja bawiłam się o piętnastej na małym marszu trzech króli w sąsiedniej dzielnicy. Nasi królowie jechali konno, a my paradowaliśmy za królami z gwiazdą na czele przebrani za postacie jasełkowe. Był anioł, była śmierć, pasterze, no i grupka diabełków z rogami i czerwonymi widłami. Ja byłam oczywiście diabełkiem - moje rogi świeciły na czerwono, a że zabrakło czerwonych wideł, paradowałam z czerwoną trzepaczką do dywanów. Od czasu do czasu trzepałam tą trzepaczką pozostałe diabły po ogonach. Że niby tak miało być.
Marsz zakończyliśmy w kościele, gdzie odbyła się prapremiera naszych tegorocznych jasełek. Jutro będzie premiera. Tak właściwie to dzieciaki z naszego teatru (nie tylko dzieciaki, bo i trzech tatusiów) zagrały tylko scenę przy żłobku małego Jezusa, kiedy to królowie przybywają, aby obwieścić dobrą nowinę światu. Nie było miejsca na całe nasze Jasełka, występuje  sporo dzieciaków. Mój synuś jest świętym Józefem. W tym roku gra w marynarce i z siwą długą brodą. Mocno uwspółcześniona wersja. Wygląda to zabawnie. A Maryję ma taką śliczną i drobniutką.




No, folklor, ale zabawa przednia. Facet Mojego Życia nie szaleje tak jak ja, ale wozi mnie i kogo trzeba w lewo i w prawo. Czuwa pod telefonem. Zawsze gotowy do drogi. Aby tylko się nie przebierać. A ja lubię takie zabawy. Była telewizja lokalna i radio. Świat się bawi i ja też.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Brak Podsumowania

Wcale mi się nie chce nic pisać. Bo co tu wypisywać, jak za dużo optymizmu na ten rok we mnie nie ma. Planów sporo, jak zwykle, nadziei też. Ale nie mam pojęcia co z tego uda się zrealizować. Trochę czarnych myśli. Nie mam też ochoty robić listy postanowień - nie wykonałam ubiegłorocznych. Nawet nie nauczyłam się francuskiego do poziomu elementary (Możesz napisać, że nauczyłaś się do poziomu baaardzo elementary - podpowiedziała moja Kumpelka z pracy. No. Trochę pojęłam i tyle.). O forsie też nie chce mi się pisać...
Ale jak mawiała Scarlet O'Hara "Pomyślę o tym jutro. Jutro też jest dzień."