Nastrój świateczny jest. Warszawa mieni się kolorowymi światełkami. Odkryłam stację radiową, która nadaje same świąteczne piosenki i muzykę filmową, więc bardzo fajnie siedzi mi się w kuchni i wypoczywa późnym wieczorem przy codziennych domowych czynnościach. Lista zakupów zrobiona. Lista menu przygotowana. Co się da, to realizuję stopniowo.Jak prawie każda kobieta. Ogólnie jest to przechlapane. Rodzina zajęta własnymi sprawami oczekuje cudu ode mnie. Wszyscy mają własne plany i marzenia, a ja oczywiście mam być dla wszystkich. Bo czyż mogę sobie odpalić komputer i zapomnieć na kilka godzin o bożym świecie? No nie...bo jestem matką, bo jestem kobietą... bo jestem osobą odpowiedzialną... bo tak jest i tak ma być....
Dzisiaj rano o szóstej robiłam sałatkę dla mojej drugiej córci na wigilię szkolną. Z tymi wigiliami to jest tak - mają sens chyba tylko w szkole podstawowej. Synuś bez problemu założył białą koszulkę, przygładził włosy i wymaszerował w piętnastostopniowy mrozek z uczuciem zadowolenia na twarzy. A u córci w liceum - będzie sporo coli do picia, bo każdy wolał przynieść gotowy produkt niż robić i sporządzać coś w domu. W szkołach podstawowych nad wigilią klasową czuwają rodzice, a w gimnazajach i liceach to już same dzieci wyczyniają co im do głowy przyjdzie. Niby tworzą listę kto co ma przynieść. Ale dobrze jak wychowawca czuwa nad całością, to chociaż nie sama cola i chipsy są na spotkaniu wigilijnym. Mój siostrzeniec na przykład zapisał się na na sianko tzn. że przyniesie sianko na wigilię klasową, ale wychowawczyni przepisała go do grupy sałatkowców. Bratanek się obraził, a zadanie przejęła moja siostra - wymyśliła, kupiła produkty i zabrała się do pracy. O, tak to wszystko wygląda.
W sumie święta są nie w porę. A już szczególnie w tym roku. Nie wyrabiam na zakrętach - po godzinach przesiaduję w pracy, bo dwa audyty na raz (dobrze, że jeden z Francji, to chociaż miałam okazję trochę potrenować angielski), nowe projekty do wdrażania, okrojony zespół, i wszyscy czegoś chcą, bo koniec roku, a jeszcze trzeba to i tamto. Już od dwóch miesięcy albo i dłużej przychodzę do domu skonana i wcale nie zwolniona z życia rodzinnego. Kiedyś będę mogła odebrać sobie trochę tych nadgodzin. Może to i dobrze, że w domu też mam kupę zajęć. Nawet nie wiem kiedy zasypiam.
Na pocieszenie mam nowe zasłony - czerwone w złote liście - cudownie pasujące do mojej pięknej ściany pomalowanej na meksykańskie chili. Teraz mam taki apartament Napoleona przeniesiony z Luwru na Targówek. Ja się cieszę. Właściwie to kupiłam ten materiał dla własnej teściowej z myślą, że zrobię jej niespodziankę i uszyję nowe zasłony w prezencie gwiazkowym. Ale zakochałam się w tym materiale i uszyłam dla siebie. A matce Faceta Mojego Życia kupiłam sweterek w kolorze różowo - wrzosowym.
Nie mam jeszcze nic dla mojej studentki - to, że strasznie dużo mnie kosztuje w tym roku chyba nie jest wymówką. Jeszcze jutro mam czas. A niedzielę poświęcam na pichcenie.
Zdrowia i radościa w Nowym Roku!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wypoczęłaś w święta :)
radości miało być :)
OdpowiedzUsuńDzięki serdeczne za życzenia noworoczne...:-)
UsuńNowy Rok przywitałam niezłym przeziębieniem - nawet nie wypiłam o północy szampana (ale trochę czerwonego wina na lekarstwo łyknęłam, a jakże).
Nie wypoczęłam przez święta - gotowanie, pieczenie, pitraszenie, rodzinne spotkania, zalegle imieniny mojej teściowej....ufff... fajnie, że minęło i w miarę się udało, że się jakoś wyrabiałam.