Ale jak już wspomniałam, mnie tam nie było. Ja bawiłam się o piętnastej na małym marszu trzech króli w sąsiedniej dzielnicy. Nasi królowie jechali konno, a my paradowaliśmy za królami z gwiazdą na czele przebrani za postacie jasełkowe. Był anioł, była śmierć, pasterze, no i grupka diabełków z rogami i czerwonymi widłami. Ja byłam oczywiście diabełkiem - moje rogi świeciły na czerwono, a że zabrakło czerwonych wideł, paradowałam z czerwoną trzepaczką do dywanów. Od czasu do czasu trzepałam tą trzepaczką pozostałe diabły po ogonach. Że niby tak miało być.
Marsz zakończyliśmy w kościele, gdzie odbyła się prapremiera naszych tegorocznych jasełek. Jutro będzie premiera. Tak właściwie to dzieciaki z naszego teatru (nie tylko dzieciaki, bo i trzech tatusiów) zagrały tylko scenę przy żłobku małego Jezusa, kiedy to królowie przybywają, aby obwieścić dobrą nowinę światu. Nie było miejsca na całe nasze Jasełka, występuje sporo dzieciaków. Mój synuś jest świętym Józefem. W tym roku gra w marynarce i z siwą długą brodą. Mocno uwspółcześniona wersja. Wygląda to zabawnie. A Maryję ma taką śliczną i drobniutką.
No, folklor, ale zabawa przednia. Facet Mojego Życia nie szaleje tak jak ja, ale wozi mnie i kogo trzeba w lewo i w prawo. Czuwa pod telefonem. Zawsze gotowy do drogi. Aby tylko się nie przebierać. A ja lubię takie zabawy. Była telewizja lokalna i radio. Świat się bawi i ja też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz