sobota, 30 kwietnia 2011

Królewski Ślub

Jak prawie cały świat troszkę śledziliśmy w pracy uroczystość zaślubin księcia Williama i Kate. Oczywiście nie bardzo nią się przjmując, traktując to wszystko raczej jako przerywnik pomiędzy nudmymi raportami tworzonymi w jakimś tam celu. Wieczorem obejrzałam sobie to i owo "na spokojnie" i bardzo się dziwiłam temu ludowi zachęcanemu do wznoszenia okrzyków.
Zachwyciła mnie widowiskowa siostra Kate jako druhna, a ubawił wikary robiący gwiazdę na czerwonym dywanie po uroczystości zaślubin.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Tradycja

Nie jestem mocna jeśli chodzi o tradycję. Zresztą zależy, co kto rozumie przez słowo tradycja. Dla mnie jest to coś przekazywanego z pokolenia na pokolenie, co wyróżnia rodzinę, oparte jest na zwyczajach panujących od pokoleń w danym otoczeniu, rejonie itp. No więc dla mnie tradycja wielkanocna to triduum paschalne, to pieczenie ciast, wędzenie kiełbas i innych wędlin, wielkie sprzątanie w domu i wokół domu, msza rezurekcyjna i śmingus - dyngus w lany poniedziałek. I oczywiście wyprawa ze święconką do kościoła, post z czarną zupą grzybową, dzielenie się jajkiem podczas wielkoniedzielnego śniadania. Do dzisiaj pamiętam zapach świeżej pościeli, i babcię oburzoną, że znowu do kościoła w Wielką Niedzielę ubieram się na czarno, przecież to nie przystoi panience.
Jako dziecko przez okres całego postu potrafiłam odmówić sobie słodyczy, i to wcale nie dlatego, że były na kartki. A podczas adoracji krzyża w Wielki Piątek miałyśmy z siostrą okazję obejrzeć wszystkich facetów w parafii, i oczywiście obgadać ich (wiem, że moje zachowanie nie było odpowiednie, ale to były czasy.... !).

Próbuję trochę przekazać moim dzieciom. Ale świat się zmienił. Kościół złagodniał, słodyczy pełno, menu rodzinne zmieniło się - sałatki, włoska kuchnia, surówki, mało ciasta, troszkę wina...Wszyscy nastawiliśmy się na coś nowego, oryginalnego, wyszukanego, innego. Staramy się jak możemy.

Z przyjemnością zjadłam u Mamy zwyczajny tradycyjny rosół.

piątek, 22 kwietnia 2011

Się Ogarnąć

Potrzebowałam jednego dnia urlopu, aby "ogarnąć się" jakoś z tymi świętami wielkanocnymi. Z twardego snu, pełnego marzeń o dwupoziomowym dużym mieszkaniu, wyrwał mnie śpiew ptaszka za oknem. Fajnie, że przed oknem mam duże drzewo. Przetrwało wszystkie dotychczasowe wichury, mimo że jest stare, rozłożyste i kruche. A ptaszek malutki i głośny. Uwielbiam wiosnę. W Wielkim Mieście brakuje mi wrażeń zapamiętanych z dzieciństwa - przez cały kwiecień, maj i czerwiec w pobliskim lesie nie ustawał śpiew ptaków, gdzieś wysoko na niebie cały dzień słychać było skowronka, a w maju w żywopłocie koło domu do późna w nocy rozbrzmiewały miłosne trele słowika.
Ale tutaj z tym wielkim rozłożystym drzewem nie jest tak źle - nawet sroki uwiły sobie tam gniazdo.
Tak więc wiosna w pełni - młodziutka zieleń, krzewy pokryte pachnącym kwieciem. Fajnie.
Trzeba się jednak ogarnąć z tymi świętami - zrobić jakieś zakupy, upiec ciasto (może babkę, mazurka i sernik?), coś tam zaplanować.