sobota, 16 lipca 2011

Centrum Dowodzenia

Jedno dziecko rano pojechało na kolonie, drugie wieczorem wróciło z obozu, trzecie koniecznie musiało spotkać się z przyjacielem. A my oczywiście musimy nad wszystkim czuwać, o wszystkim pamiętać i żywo reagować na wszelkie zmiany planu (a tego dużo więcej niż trochę doświadczamy). Jutro na dodatek mamy gości na obiedzie, więc muszę się trochę postarać, aby było smacznie i miło.
Synuś zanim dojechał do celu dzwonił chyba pięć razy. Meldował dokładnie gdzie jest i co się dzieje. Córcia natomiast przez cały obóz odezwała się tylko trzy razy. Po godzinnym opowiadaniu wrażeń wzięła prysznic i zamknęła się z komputerem w swoim pokoju - musi nadrobić czas nieobecności, ma tyle do opowiadania swoim przyjaciłom - tym starym i pewnie tym nowo poznanym. Daliśmy jej dzisiaj spokój, niech odpocznie. Jeszcze będzie dużo czasu na opowiadanie.

Kiedy ja byłam nastolatką, po każdym takim wyjeździe byłam prawie przez miesiąc duchem nieobecna w domu - przepełniona wrażeniami, zafascynowana nowymi ludźmi, zawsze w kimś zakochana. Paplałam na okrągło i ze szczegółami o wszystkim, aż wszyscy domownicy mieli mnie dość. Za wszelką cenę chciałam utrzymywać kontakty z nowopoznanymi ludźmi. Tylko że wtedy było zdecydowanie trudniej. Listy przychodziły pocztą po dwóch tygodniach, po pół roku kontakty się urywały, zostawały jedynie wspomnienia i pojedyńcze zdjęcia lub wspisy pamiątkowe na okładkach książek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz