Postawiono mi zarzut, że nie lubię kobiet. Jedna wielka bzdura. Będę się bronić.
A zaczęło się tak. Zrobiłyśmy sobie babski wieczór w sobotę. Imprezka miała być połączona ze spaniem. Już szykowałam śpiwór. Ale wiadomo - obowiążki matki, żony i kochanki wymusiły na nas bycie dysponowanym już od samego rana w niedzielę. Więc umówiłyśmy naszych Facetów, aby po nas przyjechali o odpowiedniej porze nocnej (dla jednych była to północ, dla innych trzecia nad ranem, i jak tu nie kochać tych Facetów). I tak też się stało.
Sałatka z dodatkiem ketchupu (jeszcze takiej nie jadłam) w wykonaniu Pani domu, wytrawne wino czerwone przegryzane serem pleśniowym i oliwkami, muffinki czekoladowe, kanapeczki z pasztecikiem i jeszcze tam coś smacznego. No i gadanie, gadanie, gadanie. Że kobiety powinny się wspierać, że nie powinny być zawistne wobec siebie, że powinny się świetnie rozumieć, że... że... że..... No tak, wszystko prawda, ale ...
Mam swoje przyjaciółki - z dawnej pracy, z obecnej pracy, z rady rodziców w szkole (od każdego mojego dziecka), z teatru dziecięcego, ze szkoły średniej, ze studiów, i już sama w tej chwili nie pamiętam skąd. Więc jak można mi mówić, że nie lubię kobiet.
Oj, niedobrze!
O obrażaniu i złośliwościach napiszę innym razem.
Ale czy "Zawsze"?:-) Przyznam się, że tak dokładnie wszyskiego nie pamiętam:-)
OdpowiedzUsuńWłaśnie... właśnie...
OdpowiedzUsuńJa myślę, że ten zarzut się sam postawił :)
OdpowiedzUsuńA "zawsze" możemy o tym porozmawiać. Na kolejnym babskim wieczorze :)