W sobotę między cotygodniowym ogarnianiem mieszkania, zakupmi, a przygotowywaniem tatara na popłudniowe spotkanie z sąsiadami przysiadłam na chwilę na podłodze i pogapiłam się w ekran telewizora. Rozkminiano właśnie temat komedii romantycznych - dla kogo są, czy je lubimy, czy nie. Takie tam...
Moją ulubioną komedią romantyczną jest Actually love (to właśnie miłość), a wątek pogrzebu żony z muzyką w tle by by baby jest niesamowity, aż zazdroszczę, że ktoś to już wymyślił.
Na moim osiedlu też dzieje się komedia romantyczna ta sama od ponad piętnastu lat. Jest pan i pani. Pani to chyba czterdziestka, o panu trudno mi coś powiedzieć. Chyba nie mieszkają razem, chociaż mają dwudziestoletniego syna. Codziennie rano pan przychodzi pod blok pani i czeka, aż ona wyjdzie do niego. A potem spacerują wokół bloków bez względu na pogodę. Chyba tylko duże deszcze są w stanie ich powstrzymać od codziennego rytuału. Pan nosi sportowe spodnie z czerwonymi lampasami i czapkę bejsbolówkę, a pani w zimie białą kurteczkę, a latem buciki na obcasikach, czasami do tych obcasików zakłada białe skarpetki. Pani nosi reklamówkę, a w niej piwo dla pana. Kiedy zakręcą w uliczkę za moim blokiem (nadal mogę ich obserwować, ale już z balkonu, a nie z okna w kuchni), zatrzymują się, pani wyjmuje z reklamówki piwo i podaje panu, pan wypija kilka łyków i idą dalej. Czasami przysiądą na ławeczce.
Kiedyś w sklepie osiedlowym nakładając buraki to torby słyszałam jak pani zapewniała właścicielkę sklepu, że bardzo dobrze wie jak utrzymać chłopa przy sobie.
Komedia romantyczna....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz