Przemejlowała któregoś ranka do mnie moja młodsza siostra.
"Może i mało posze... ale o co chodzi" - odmejlowałam wiedząc, że to tylko literówka, i że zaraz do mnie zadzwoni, i że się zdrowo uśmiejemy, i że dzień nie będzie stracony. Bo dzień bez telefonu do siostry czy od siostry to dzień stracony. To ona to wymyśliła przed kilku laty i tak już jest, że musimy do siebie dzwonić. Czasami gadamy strasznie długo, że aż boli... a czasami kończymy - to co? to tyle? ok, to kiedyś tam pogadamy - i to kiedyś zdarza się czasem tego samego dnia.
Dziaj podstępnie zabrałam Faceta Mojego Życia na przejażdżkę rowerową. Bardzo się nie opierał. Ale też zbytnio się nie wyrywał. Trochę było dla mnie za krótko i za mało - jakieś szesnaście kilometrów spacerkiem...po równej drodze... żaden wysiłek. Ale to pierwszy raz w tym roku. Jest nadzieja na więcej emocji.
Sezon zaczęłam wprawdzie w ubiegłą sobotę na Mazurach podczas wyjadu integracyjnego. Tam to trochę się pomęczyłam, bo było z górki i pod górkę. I to półtorej godziny - po nieprzespanej a przetańczonej i przegadanej nocy, kiedy dzień wcześniej były żagielki (jeden dzień to za krótko jak dla mnie), a chleb ze smalcem o trzeciej nad ranem popijany białym winem smakował wybornie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz