Moja bratanica ma czterech starszych braci. Tresują ją i siebie na męską modłę. Ale jej to nie przeszkadza - nosi warkoczyki i kolorowe spineczki we włosach. Kocha torebeczki i spódniczki. Patrzy na braci dużymi oczkami i milczy, obserwuje. Uwielbia kiedy przyjedżamy tam z moimi córciami - chociaż dużo, dużo starsze, to jednak kobietki. Noszą przecież babskie ciuszki i malują paznokcie.
Kiedy planowaliśmy z synusiem weekend rowerowy jasne było, że noc spędzamy u mojego brata. Jest tam sporo chłopaków, synuś będzie miał radochę. Lubi swoich kuzynów, a oni jego.
Spakowaliśmy z synusiem do plecaków ubranka kościółkowe, a ja dorzuciłam czerwone korale. I kiedy wyjmowałam te korale z plecaka późnym wieczorem, oczy mojej bratanicy zalśniły niesamowicie. Jakby jakaś błyskawica rozjaśniła pokój. Siedziała z bródką podpartą na obu rączkach i patrzyła jak prasuję, układam. Rzadko mnie widzi, więc lekko onieśmielona, zawstydzona ciotki obecnością. I nagle korale... duże czerwone korale... wyjmuje ciotka z plecaka i kładzie na stoliku... uch...Nie miała jednak odwagi przymierzyć je przy mnie, chociaż ją zachęcałam i namawiała.Pewnie zrobiła to kiedy wyszłam do łazienki.
I co z tego, że w domu tylu łobuzujących chłopaków, kiedy ma się w sobie tak silny pierwiastek kobiecości....
Kochana mała kobietka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz