Przemejlowała któregoś ranka do mnie moja młodsza siostra.
"Może i mało posze... ale o co chodzi" - odmejlowałam wiedząc, że to tylko literówka, i że zaraz do mnie zadzwoni, i że się zdrowo uśmiejemy, i że dzień nie będzie stracony. Bo dzień bez telefonu do siostry czy od siostry to dzień stracony. To ona to wymyśliła przed kilku laty i tak już jest, że musimy do siebie dzwonić. Czasami gadamy strasznie długo, że aż boli... a czasami kończymy - to co? to tyle? ok, to kiedyś tam pogadamy - i to kiedyś zdarza się czasem tego samego dnia.
Dziaj podstępnie zabrałam Faceta Mojego Życia na przejażdżkę rowerową. Bardzo się nie opierał. Ale też zbytnio się nie wyrywał. Trochę było dla mnie za krótko i za mało - jakieś szesnaście kilometrów spacerkiem...po równej drodze... żaden wysiłek. Ale to pierwszy raz w tym roku. Jest nadzieja na więcej emocji.
Sezon zaczęłam wprawdzie w ubiegłą sobotę na Mazurach podczas wyjadu integracyjnego. Tam to trochę się pomęczyłam, bo było z górki i pod górkę. I to półtorej godziny - po nieprzespanej a przetańczonej i przegadanej nocy, kiedy dzień wcześniej były żagielki (jeden dzień to za krótko jak dla mnie), a chleb ze smalcem o trzeciej nad ranem popijany białym winem smakował wybornie.
czwartek, 30 maja 2013
wtorek, 28 maja 2013
I Jak Tu Wtłaczać Poglądy
- Oj tam, ojtam...Mickiewicz czy Sienkiewicz... Ktoś krzyknął, że tacy wielcy i już hołdy składać po wsze czasy - mamrotała pod nosem córcia szykując się do szkoły.
- Jak to? Mickiewicz nie był wielki? - poczułam się w obowiązku włączyć do głośnych przemyśleń córci - trzynastozgłoskowcem napisać epopeję narodową to nie geniusz... i nie wart hołdów?
- Mamo, najarany był. Jak moi koledzy z gimnazjum się najarali, to wiesz co oni wypisywali....?
I dalej lakierowała włosy, aż kot dał drapaka w najciaśniejszy kąt (jak zwykle zresztą i jak co dzień), a ja stałam w kuchni popijając kawę i właściwie nic nie myśląc. Chyba się zawiesiłam...
- Jak to? Mickiewicz nie był wielki? - poczułam się w obowiązku włączyć do głośnych przemyśleń córci - trzynastozgłoskowcem napisać epopeję narodową to nie geniusz... i nie wart hołdów?
- Mamo, najarany był. Jak moi koledzy z gimnazjum się najarali, to wiesz co oni wypisywali....?
I dalej lakierowała włosy, aż kot dał drapaka w najciaśniejszy kąt (jak zwykle zresztą i jak co dzień), a ja stałam w kuchni popijając kawę i właściwie nic nie myśląc. Chyba się zawiesiłam...
środa, 1 maja 2013
W Pustyni i w Puszczy i Proroczy Sen
Już po raz czwarty albo piąty czytam książkę Sienkieiwcza. Teraz to już chyba ostatni raz - wnuków nie biorę pod uwagę. Synuś ma być ostatni i już. Ja czytałam ją dla przyjemności, dzieci moje jako lekturę szkolną. Dla nich to tylko książka przygodowa, naszpikowana archaizmami i dżentelmeństwem nie z tej epoki. A ja przez dwa lata chyba bawiłam się w wędrówkę po Afryce, budowanie zeriby, polowanie na antylopy, duże drzewa w pobliskim lesie to były moje baobaby...
Z książką wiąże się moja dziwna przygoda. Kiedy byłam w piątej klasie szkoły podstawowej, z okazji majowych dni książki mieliśmy uroczysty apel, na którym między innymi grupa ochotników startowała w konkursie na opowiadanie baśni. Byłam uczestnikiem konkursu. Pamiętam, że przygotowałam jakąś baśń o dwóch siostrach wiedźmach - pewnie dobrej i złej, ale dokładnie nie pamiętam. Jako ostatni uczestnik nie zdążyłam jednak wystartować, ponieważ zabrakło czasu. Trochę było mi szkoda, ponieważ liczyłam na wygraną. W szkole zorganizowano także kiermasz książek. Miałam trochę kasy ze sobą, ale zdecydowanie za mało na śliczne wydanie "W pustyni i w puszczy". Do domu wróciłam zawiedziona i cały weekend myślałam o książce w błyszczących grubych okładkach. I wtedy przyśnił mi się pierwszy w moim życiu proroczy sen. Śniło mi się, że dostałam tę książkę jako nagrodę konkursową. Tak też się właśnie stało.
W poniedziałek poszłam do szkoły i moja wychowawczyni matematyczka wręczyła mi tę właśnie książkę z wypisaną dedykacją za udział w konkursie, przepraszając, że zabrakło czasu na mój występ. Książka jest ze mną do dzisiaj, trochę już sfatygowana - wpisano ją na listę lektur obowiążkowych, a że mam troje dzieci, więc trochę się zniszczyła.
Z książką wiąże się moja dziwna przygoda. Kiedy byłam w piątej klasie szkoły podstawowej, z okazji majowych dni książki mieliśmy uroczysty apel, na którym między innymi grupa ochotników startowała w konkursie na opowiadanie baśni. Byłam uczestnikiem konkursu. Pamiętam, że przygotowałam jakąś baśń o dwóch siostrach wiedźmach - pewnie dobrej i złej, ale dokładnie nie pamiętam. Jako ostatni uczestnik nie zdążyłam jednak wystartować, ponieważ zabrakło czasu. Trochę było mi szkoda, ponieważ liczyłam na wygraną. W szkole zorganizowano także kiermasz książek. Miałam trochę kasy ze sobą, ale zdecydowanie za mało na śliczne wydanie "W pustyni i w puszczy". Do domu wróciłam zawiedziona i cały weekend myślałam o książce w błyszczących grubych okładkach. I wtedy przyśnił mi się pierwszy w moim życiu proroczy sen. Śniło mi się, że dostałam tę książkę jako nagrodę konkursową. Tak też się właśnie stało.
W poniedziałek poszłam do szkoły i moja wychowawczyni matematyczka wręczyła mi tę właśnie książkę z wypisaną dedykacją za udział w konkursie, przepraszając, że zabrakło czasu na mój występ. Książka jest ze mną do dzisiaj, trochę już sfatygowana - wpisano ją na listę lektur obowiążkowych, a że mam troje dzieci, więc trochę się zniszczyła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)