środa, 16 stycznia 2013

Grey i Jones Nie w Porę

Ostatnio trochę słyszałam o szarościach pana Greya - ta i owa czytała z wypiekami na twarzy lub z niesmakiem i oburzeniem, że to tani chwyt, a nie żadna tam literatura. No to i ja przeczytałam, kiedy znalazłam ją podrzuconą na moim biurku w pracy (było mi miło, że ktoś o mnie pomyślał).
Do połowy książki (a ma ona w polskim tłumaczeniu chyba 606 stron) bawiłam się nieźle, ale dalej czułam się lekko zmęczona ciągnącym się romansem, jak również własnym przeziębieniem, które trwało już drugi tydzień, a musiałam funkcjonować co najmniej normalnie, jeśli nawet nie intensywniej niż zwykle, zważywszy na okres zamiany jednego roku  na drugi.
No dobrze - może niektóre dwudziestolatki przygoda z panem wszystkomogącym nasyci na całe życie. Niech więc sobie przeżywają. Kiedy ja miałam dwadzieścia lat raczej zaczytywałam się Ericą Jong. Bardziej ciągnęło mnie życie kobiety niezależnej i wyzwolonej niż uległej, zafascynowanej władzą, bogactwem i męskimi możliwościami. Ale każdy ma swoje fantazje i o to chodzi.
Teraz po czterdziestce bliższe mi są (ale wynurzenia!) przeżycia Francesci z Madison County niż Anastazji Steel, czy Isadory, bohaterki Strachu przed lataniem. Właściwie już nie bardzo pamiętam jak to z tą Isadorą było, wiele lat upłynęło od czsu, kiedy wchłaniałam książki Jong.
Tak sobie teraz myślę, że lektura Fifty shades of  Grey, czyli Pięćdziesiąt twarzy Greya to w moim przypadku kolejne zjawisko książki przeczytanej nie w porę. Może gdybym przeczytała dwadzieścia lat temu, byłabym za lub przeciw, a tak...(phi...)
Podobnie było ze mną ponad dziesięć lat temu, kiedy moje koleżanki zaczytywały się w przygodach Bridget Jones i jej polowaniu na faceta. Byłam wtedy w zaawansowanej trzeciej ciąży  z zainteresownym mną Facetem Mojego Życia u boku, a tu singielka w majtasach, polująca na faceta. Książkę przeczytałam bez emocji. Teraz od czasu do czasu ogladam film, szczególnie dla Hugh Granta i Colina Firtha (no i jego sweterków), i świetnie się bawię.

5 komentarzy:

  1. Hej, no właśnie ostatnio mi się tak wiele rzeczy zdarza "nie w porę". Szczególnie filmy i literatura. Np taki "Seks w wielkim mieście". Za Chiny Ludowe (jak się kiedyś mówiło) nie jestem w stanie tego pojąć a już nie wspominając o polubieniu czy wręcz zachwycie. Od poniedziałku też już będę "po czterdziestce" :-) więc będziemy w tym samym klubie. Tylko dziecka dorosłego nie mam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czworokątna, zanim obejrzałam seks w wielkim mieście, przeczytałam książkę i uważam, że książka jest fajna. Nie bardzo lubię filmową Carrie - jest taka infantylna i lepka do facetów. Książkowa Carrie jest fajniejsza. Ogądam od czasu do czasu jakiś odcinek w telewizji, ale w serialu moją faworytą zdecydowanie jest Samantha.
      No i witaj w klubie z prefiksem 4, znaczy się Wodnik jesteś - ni to artysta ni to realista. Bynajmniej ja czuję się takim Wodnikiem, też jestem styczniowa i lubię siebie za to zawieszenie pomiędzy.

      Usuń
    2. No widzisz, muszę to polubić zawieszenie, wydawało mi sie to "nijakie"

      Usuń
  2. Szaremu mówię "nie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. life4youuu, "nie" nawet jeśli w perspektywie jest czerwone autko sportowe? :-) przecież to tylko osiemnaście mocnych klapsów i kilka dni czerwona pupa (hi hi i drugi uśmieszek :), bo się boję, że ktoś pomyśli, że ja "tak")

      Usuń