Całkiem smaczna. Taka zwyczajna, pieczona przez Matki - Polki w czasach komunistycznych i w czasach obecnych. Kto jak nie Krystyna Janda mógłby przybliżyć historię Danuty i to na deskach teatru?
Krystyna Janda stoi na scenie, obiera jabłka, ugniata ciasto, wkłada do pieca i piecze szarlotkę. W tle przewijają się obrazy - polska wieś, narodziny dziecka, strajk w Stoczni Gdańskiej, puste sklepy, ulice pełne ludzi oczekujących z nadzieją na coś, Wałęsa przemawiający do słuchających go robotników. Prawdziwą Danutę widzimy i słyszymy przemawiającą w Sztokholnie podczas odbierania Pokojowej Nagrody Nobla przyznanej Wałęsie. Dalej widzimy twarze wielkich tego świata odwiedzających rodzinę Wałęsy - Bush, Thatcher, Reagan... i oczywiście Jan Paweł II.
Na widowni tłum ludzi, wejściówki wszystkie sprzedane, a i tak grupa zawiedzionych będzie musiała spróbować innym razem. Monolog Jandy czasem przerywa śmiech widowni, czasem słychać wyciąganie chusteczki. Jak to w teatrze....No i na koniec jabłecznik podawany na malutkich papierowych talerzykach... na dowidzenia.
sobota, 24 listopada 2012
środa, 21 listopada 2012
Potyczki Sąsiedzkie
Facet Mojego Życia prawie nie pije - mam na myśli wszyskie napoje alkoholowe. Czasami uda mi się namówić go na lampkę wina czy piwo "na spółę". Jeśli chodzi o piwo to kupuję dla niego jakieś słodkawe, a gorzkie dla mnie. Taki jest. Ale w sobotę przyszło nam się zmierzyć z sąsiadami, których znamy od piętnastu lat, po sąsiedzku wspieramy się, mamy dzieci w podobnym wieku, więc wspólnych tematów nie brakuje. Ale jakoś tak nigdy nie było nam po drodze coby zaprosić się na małe co-nie-co... Aż sąsiadka nie wytrzymała i podjęła męską decyzję. No i było fajnie - jedno winko, drugie winko... dla pań oczywiście, panowie żubruweczka, że ho ho, a szkoła to że nie nauczy języka obcego, w Amsterdamie to nawet sprzątaczki na dworcu kolejowym odpowiedzą cudzoziemcowi po angielsku, a ta cała edukacja rodzima to do niczego, a pan od przyrody to wariat jakiś, a jakie by tu gimnazjum dla tych naszych najmłodszych... a praca to pochłania tyle czasu i energii, że wieczorem to nawet na dzieci nie chce się pokrzyczeć, aby się solidniej do nauki przyłożyły, a właściwie to czy warto tak się męczyć, jak i tak pracy bez znajomości albo przez przypadek nie dostaniesz...albo jak nie masz talentu jakiegoś czy pasji... No tematów to nam nie brakowało. Miały być sąsiedzkie dwie godzinki, a przesiedzieliśmy tych godzinek chyba z siedem, aż do połowy nocy. A spało mi się potem ....
Trzeba będzie się odwdzięczyć za miły sąsiedzki wieczór....
Trzeba będzie się odwdzięczyć za miły sąsiedzki wieczór....
niedziela, 4 listopada 2012
Randka w CH? Chyba Jednak Nie
- Ciekawe czy gdyby za naszych czasów były centra handlowe, czy chodzilibyśmy tam na randki? - zapytał Facet Mojego Życia, kiedy wyszliśmy na balkon na małą intymną chwilkę sam-na-sam, czyli na grzesznego papieroska.
- Pewnie tak... nie!...pewnie nie!... - krzyknęłam zdradzając wszem i wobec o naszej cichej bytności i tajemnej chwili.
Nie lubię centrów handlowych, supermarketów... za głośno, w każdym zakamarku inna muzyka, ludzie snujący się bez celu, całujące się młodziaki, zapach fastfoodów, i małe dzieciaki ciągane wbrew woli, dobrze jak nie płaczą.
Wiem, fajnie mi to mówić, bo mam dzieci odchowane i wpadam gdzieś na zakupy z jedną latoroślą lub w najgorszym wypadku z dwójką, i w wiadomym celu - polowanie, poszukiwanie czegoś konkretnego, wcześniej zaplanowanego w domu, że fajnie byłoby mieć, albo - mamo, muszę to mieć, albo - mamo, kupisz mi.
Więc nie! Na randki chodziłabym tak jak przed dwudziestu laty - do kina, do teatru, na lampkę wina i złaziłabym całą Warszawę wzdłuż i w szerz jak za dawnych lat gadając o wszystkim i o niczym.
- Pewnie tak... nie!...pewnie nie!... - krzyknęłam zdradzając wszem i wobec o naszej cichej bytności i tajemnej chwili.
Nie lubię centrów handlowych, supermarketów... za głośno, w każdym zakamarku inna muzyka, ludzie snujący się bez celu, całujące się młodziaki, zapach fastfoodów, i małe dzieciaki ciągane wbrew woli, dobrze jak nie płaczą.
Wiem, fajnie mi to mówić, bo mam dzieci odchowane i wpadam gdzieś na zakupy z jedną latoroślą lub w najgorszym wypadku z dwójką, i w wiadomym celu - polowanie, poszukiwanie czegoś konkretnego, wcześniej zaplanowanego w domu, że fajnie byłoby mieć, albo - mamo, muszę to mieć, albo - mamo, kupisz mi.
Więc nie! Na randki chodziłabym tak jak przed dwudziestu laty - do kina, do teatru, na lampkę wina i złaziłabym całą Warszawę wzdłuż i w szerz jak za dawnych lat gadając o wszystkim i o niczym.
Subskrybuj:
Posty (Atom)