Bardzo lubię koniec roku. Gorączka świąteczna mija, pozostają wspomnienia i resztki specjalnego świątecznego jedzenia w lodówce. Dzieci właściwie już zapomniały o prezentach, spotykają się z przyjaciółmi. Wreszcie mam czas dla siebie.
W tym roku prezent od Świętego Mikołaja wyjątkowo bardzo mnie ucieszył. Przeważnie myślimy o sprawianiu radości dzieciom, o spełnieniu ich marzeń, nie myśląc o sobie. Przecież i tak możemy kupić sobie co potrzebujemy i na co nas stać i niekoniecznie musi to być prezent świąteczny. Tak więc byłam mile zaskoczona otwierając paczuszkę z książką w środku. Zawsze uważałam, że książki pod choinkę są najmilszym prezentem, tylko co kupić osobie, która bardzo dużo czyta i ma wyrobiony gust czytelniczy? W każdym bądź razie Mikołaj podarowałam mi "Tysiąc dni w Wenecji" Marleny de Blasi. Rozkoszuję się zatem słowem pisanym, zwiedzam Wenecję (jeszcze tam nie byłam, ale czuję, że już wkrótce spełnię swoje marzenie), kupuję owoce na targu z bohaterką książki i mam ochotę przygotować włoski posiłek moim najbliższym. Ale chwilowo nie mam czasu - przecież jest koniec roku, koniec roku w pracy oznacza intensywne myślenie i co za tym idzie, działanie, co koniecznie muszę zrobić teraz, a co może poczekać do pierwszych dni stycznia następnego roku.
Ale co tam - czeka mnie jeszcze magiczna noc, która dla mnie wcale nie jest taka magiczna. Trochę więcej niż zwykle szumu i zamieszania. W każdym bądź razie kupiłam dzisiaj szampana (tzn. wino musujące) i czerwone wino hiszpańskie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz