Odkąd dzieci nam urosły i nie pragną z nami wyjeżdżać na wakacje, bierzemy z Facetem Mojego Życie wolne po sezonie. Nie ma tłoku, można spokojnie zjeść obiad, nie ma rozrabiających dzieciaków i zniecierpliwionych rodziców. Jest fajnie, możemy wypoczywać, swoje zrobiliśmy, dzieci odchowane, coś innego nam się teraz należy. A i pogoda przeważnie nam dopisuje.
Nie potrzebuję dużo czasu na wypoczynek - najważniejsze, aby był intensywny.
W tym roku wybraliśmy Pieniny - musiałam wdrapać się na Trzy Korony.
Pomimo letniej długo-trwającej suszy w Pieninach nie było tak kolorowo jak zazwyczaj. Jeszcze buki i klony zieleniły się w najlepsze. Za to mgły pokazały co potrafią - wędrowały dolinami ukazując lub zakrywając szczyty przez całe ranki. Urokliwy obszar!
Oczywiście dla mnie urlop to nie tylko wypoczynek. Staram się zrobić coś co odkładam przez długie miesiące. W tym roku pomalowałam pokój synusia na czerwień pompejską i klon złocisty. Ten klon złocisty miał być bardziej szary, wyszedł zbyt niebieski, ale stwierdziliśmy z synusiem, że nic nie szkodzi, pokój mały, za rok można przemalować go jeszcze raz, a teraz jest cudnie.
Dwa tygodnie temu wracając z pracy z planami urlopowymi w głowie wstąpiłam do sklepu po środki czystości i wino. Rozanielona i zadowolona z poczynionych zakupów wsiadłam przez pomyłkę do autobusu, którego następny przystanek był z sześć kilometrów od mojego domu, w innej dzielnicy. Dobrze, że ulice nie były zakorkowane i kierowca jechał szybko, i że była ładna pogoda, mogłam podziwiać nowe osiedla w blaskach zapadającego mroku...
Dzisiaj też miałam przygodę - czyli urlop zamknięty klamrą. W Galerii Wileńska przeprowadzano ćwiczenia ewakuacyjne. Trzeba było niezwłocznie opuścić budynek. Potem znalazłam mój koszyk z majonezem, wrzosem, chryzantemą w doniczce i makaronem do planowanego na obiad leczo.
Za mało, za krótko, za dużo planów.... czyli normalka.