Jest całkiem ok. Wolałabym być młodsza, ale to ode mnie nie zależy. Więc cieszę się z tego co jest...Jestem Wodnikiem. Lubię o sobie myśleć "pół-artysta, pół-realista"
Piję czerwone wino, czekam na spotkanie z najlepszą przyjaciółką. Będzie super babska pogaducha w kawiarence na Francuskiej - nigdy z moją ukochaną przyjaciółką nie było inaczej i to bez względu na problemy jakie nas dopadały. To fajnie, bardzo fajnie, że mam taką przyjaciółkę. Jak o tym myślę, wino smakuje mi dwa razy bardziej.
Obiad dla rodzinki był smaczny, torcik owocowy prezentuje się wyśmienicie, lody grzeją się w zamrażalniku, na komódce leży książka LLosy "Dyskretny bohater" spontanicznie kupiona dzisiaj w dniu moich urodzin w biedronkowej promocji jako mój własny prezent dla mnie. Ale zacznę czytać ją dopiero jak skończę pamiętniki Brigitte Bardot. Facet Mojego Życia uciął sobie poobiednią drzemkę (ok, czemu nie..), synuś i córcia korzystają z ferii, a studentka pewnie cieszy się urokami życia londyńskiego (ciekawe czy pamięta o urodzinach mamuśki ha ha ha...). Jak co roku udało mi się powiedzieć mamie "ma pani córeczkę" - życzyłyśmy sobie wzajemnie dużo radości, pogadałam z siostrą, która wczoraj pamiętała o moich urodzinach, a dzisiaj zapomniała, bo coś tam w jej własnym domu się wydarzyło... (samo życie..).... Jeszcze został młodszy brat i starsza siostra... nikt więcej nie musi pamiętać o dacie moich urodzin.
Urodziny obchodzę mentalnie już trzeci dzień - w piątek wieczorem obejrzałam film z Seanem Connerym (Szukając siebie-polskie tłumaczenie), wzruszyłam się i zadowolona poszłam spać, w sobotę wybrałam się z Facetem Mojego Życia do Teatru Dramatycznego na Woli na :"Mizantropa" Moliera w przekładzie Jerzego Radziwiłłowicza - super, super, polecam, okazuje się, że sztuka napisana 300 lat temu jest wciąż aktualna i pasuje do naszych realiów, co za kunszt molierowski i radziwiłłowiczowski ma się rozumieć. Dzisiaj chciałam iść do kina na komedię francuską "Za jakie grzechy dobry boże", ale chyba sobie odpuszczę, będzie więcej czasu na babskie sekrety. Film zdążę jeszcze zobaczyć.
Pamiętam jak dziesięć lat temu wparowałam do gabinetu ginekologicznego nakręcona krzycząc "Doktorze, zbadaj mnie, proszę, bardzo dokładnie, bo zbliżam się do czterdziestki i chcę być bardzo zdrowa, bo jeszcze nie nachapałam się życia". Ginekolog popatrzył na mnie życzliwie i przyjacielsko jakbyśmy znali się od lat. Ponieważ dwanaście lat byłam pielęgniarką, gabinety, przychodnie i szpitale są dla mnie jak drugi dom, nie umiem zachowywać się tam powściągliwe jak przystało na pacjenta. "Co się tak nakręcasz, mała (tu zwrócił się do mnie po imieniu, ale to chyba nie ma tu znaczenia), jestem od ciebie dziesięć lat starszy, trochę cię rozumiem, ale uspokój się, to się zmieni, za dziesięć lat nie będziesz taka nakręcona. Wiesz, chcą, żebym przyszedł w sobotę na dyżur, bo koledzy się pochorowali, zarobiłbym dwa razy tyle co dzisiaj (prywatna opieka medyczna), nie mów im w recepcji o tym, nie chce mi się przychodzić, nic w sobotę nie będę robić, nie mam żadnych planów, ale po co mi się wysilać, posiedzę sobie w domu, uwierz mi, mała (znowu padło moje imię), że dziesięć lat temu leciałbym z wywieszonym jęzorem na ten dodatkowy dyżur, a dzisiaj mam to w d...e". Śmiałam się razem z doktorem, trochę go rozumiejąc, a trochę nie...ale, o dziwo, zapamiętałam tę rozmowę do dziś. I dzisiaj zgadzam się z nim w zupełności. To znaczy nie jestem z tego zadowolona, że doszłam już do takiego etapu, wolałabym mieć czterdzieści lat, a nie prawie pięćdziesiąt. Ale czasu nie cofnę, paktu z diabłem nie będę podpisywać i nie będę bawić się w Doriana Greya, wino smakuje równie wyśmienicie teraz jak dziesięć lat temu