Pojechałyśmy z córcią do jednego z wielkomiejskich centrów handlowych, aby może coś kupić pod choinkę, albo chociaż popatrzeć i ocenić własne możliwości.
Ups... nie ciekawie... mnóstwo ludzi chodzących w różne strony, ciasno, tłoczno...
Moja córcia przeciska się kilka kroków przede mną przegryzając bułę z jakimiś dodatkami (nie trawię, ale ustępuję i kupuję od czasu do czasu), a ja za nią idę i gapię się na prawo i lewo. Przed nami grupka młodzieńców zdecydowanie przed trzydziestką oglądają się za moją córcią, a jeden z nich nawet dwa razy, a potem spogląda na mnie, nachyla się w moją stronę mówiąc "ma pani prześliczną córkę" po czym uśmiecha się od ucha do ucha prezentując garnitur białych zębów podrutowany aparatem, "naprawdę" dodaje przystając, "wszystkiego najlepszego", macha ręką, "dziękuję" odpowiadam, śmieję się i też macham ręką lekko zaskoczona. Moja córcia idzie dalej i udaje, że nic się nie stało. Doganiam ją "słyszałaś?" pytam, "słyszałam, słyszałam, gryzłam akurat tę bułę" odpowiada moja lekko zarumieniona córcia, "myślałam, mamo, że to twój znajomy"."Nie znam go. Ale skąd on wiedział, że ja jestem twoją mamą? czyżbym też była prześliczna?" - wpadam w radosno - ironiczny nastrój. "Ciesz się mamo, że nie powiedział ci - ma pani prześliczną wnuczkę". Ha... ha... ha... Kochana córeczka, żmija jedna własną piersią wykarmiona.